Systemy operacyjne dla urządzeń mobilnych to nic nowego, ale ostatnimi czasy dużą furorę robi Android. System ten jest najnowszy z oprogramowania dla urządzeń tego typu (telefony, smartphone'y, palmtopy), pomijając nie stosowany jak na razie Samsungowski Bada. Wymieńmy klika znanych nam systemów operacyjnych konkurencyjnych na rynku mobilnym:
Symbian
Windows Mobile
oprogramowanie firmy Blackberry
Linux Mobile
Mac OS (pozbawiony framework'ów pracuje na iPhone oraz iPod Touch)
Palm Pre
Android
Bada
Więcej systemów nie pamiętam, przysięgam, że żadnego nie zataiłem. Te softy są w większości przypadków stosowane w kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu wersjach (co jakiś czas wychodzą do nich kolejne aktualizacje) i kompatybilne z niekreśloną liczbą urządzeń. Zasadnicza różnica między Linuxem Mobile, Blackberry'm i Symbianem a resztą wymienionych (brak informacji dot. Bada i Palm Pre) jest to, że jako jedyne nie są w stanie funkcjonować na komputerach klasy PC. Dużą ciekawostką jest jednak dla mnie Android. Oto kilka zapowiedzi telefonów komórkowych z tym systemem na Anno Domini 2010:
Google Nexus One Bez wątpienia najbardziej oczekiwany telefon na światowym rynku komunikacyjnym. Android w wersji 2.1, Bluetooth 2.1 z EDR i możliwością słuchania muzyki za pośrednictwem słuchawek stereo wykorzystujących technologię A2DP, do tego 4 standardy wi-fi (nie jeden laptop nie ma tylu). Rzecz jasna, na telefonie o tak zaawansowanym stopniu rozwoju technologicznego obecny będzie moduł sieci UMTS z transmisją internetową 7,2MB/s downlink'u. Wyświetlacz dotykowy o rozdzielczości 480x800 pixeli obsługiwać ma funkcje interface'u multitouch i automatycznie się obracać na podstawie danych z wbudowanego w telefon żyroskopu. Oprócz wspomnianych przed chwilą wyświetlacza i żyroskopu telefon będzie odbierał bodźce za pomocą trackball'a, dotykowej klawiatury, aparatu o rozdzielczości 5Mpx, odbiornika GPS, BTS'ów i oczywiście mikrofonu. Całkiem nieźle, i jak przystało na multimedialny kombajn za blisko 2000zł (sprawdzone na Allegro) ma kodeki do szeregu różnych formatów plików multimedialnych (MP3, AAC, AAC+, eAAC+, Wave, OGG, MPEG-4, H.263, H.264, JPG, BMP, GIF, PNG). Do sprzętowych i bardzo ważnych rzeczy należy dodać gniazdo słuchawkowe Jack 3,5mm, 512MB pamięci operacyjnej RAM, drugie tyle pamięci Flash (z czego pewna część będzie zarezerwowana na pliki systemowe) i złącze kart pamięci z ograniczeniem do 32GB. Sercem urządzenia ma być jeden z najlepszych procesorów na świecie, które są przeznaczone dla takich urządzeń - Qualcomm QSD 8250, o częstotliwości 1000MHz, a spiżarnią na energię akumulator o pojemności 1400mAh. HTC, czyli producent tego potwora podaje, jakoby urządzenie miało pracować do 12 dni bez konieczności ładowania. Jak dla mnie - 1,4Ah to za mało, by osiągnąć taki wynik przy 1GHz procesorze i tak dużym wyświetlaczu.
Google Nexus Two Nazwa poprzednika wskazywała, iż będzie on miał swoich następców. I oto jest - lecz tym razem nie jest jeszcze dostępny na rynku, a produkować go będzie nie HTC, lecz dużo lepiej znana powszechnym użytkownikom telefonów i innych urządzeń Motorola. Jak widać, koncern Google (producent Androida) w tym wypadku postawił na firmę z tradycjami (Neil Armstrong powiedział swoją słynną kwestię "to mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla ludzkości" właśnie przez radio Motoroli). Jednak Nexus Two będzie w Europie sprzedawany najprawdopodobniej pod nazwą Shadow. Pełna specyfikacja tego telefonu nie jest jeszcze osiągalna, na razie nieoficjalnie wiadomo o dotykowym wyświetlaczu multitouch o rozdziałce 480x854 pixeli, aparacie 8Mpx, wysuwanej klawiaturze QWERTY, GPS, gnieździe HDMI. Internet posiada zaskakująco mało grafik i zdjęć tego aparatu. Nie znalazłem również śladu informacji odnośnie zastosowanego procesora, ale biorąc pod uwagę, iż ten telefon jeszcze nie wyszedł należy się spodziewać Snapdragona przekraczającego magiczną barierę 1GHz.
Sony Ericsson Xperia X10 Niektórzy z pewnością pamiętają tą ciekawostkę, kiedy to telefon markowany przez duet Sony Ericsson był produkowany przez HTC. Cóż za ironia! ale pod wieloma względami w cale nie wypadło to tak źle: Xperia X1 (o której tutaj chwilowo mowa) miała złącze kart pamięci micro SD, a nie M2 jak to przeważnie się zdarza u tego producenta, a jego niestandardowe złącze zostało w tym modelu wyparte przez standardowe gniazdo USB mini. Szkoda, że obecną Xperię produkować ma już rzekomo wyłącznie sam Sony Ericsson, bez porozumienia z innymi markami, ale jest to pierwszy telefon z tej serii, który ma Androida na pokładzie (poprzedniczki miały Windows Mobile). Warto zwrócić uwagę, że X10 wychodzi od razu w 3 wersjach: X10e, X10 mini oraz X10 mini pro. Tak więc po kolei: Podstawowa wersja tego telefonu, która będzie bez wątpienia najdroższa cenowo, posiadać będzie czterocalowy dotykowy wyświetlacz TFT o rozdzielczości i funkcjonalności identycznej, do Nexus Two. Uboższa jednak będzie o klawiaturę QWERTY, ale przez to również sporo mniejsza (pomimo większego wyświetlacza) i lżejsza. Niszcząca potencjał 8,1Mpx aparatu pojedyncza diodka doświetlająca LED mnie trochę załamała - z takim doświetleniem użytkownik ma minimalne szanse na zrobienie dobrego zdjęcia w mizernych warunkach oświetleniowych. Qualcomm zaopatrzył ten model w 1GHz procesor, Google w Androida 1.6, Sony w odbiornik GPS, Ericsson w moduły sieci GSM, UMTS, HSDPA pracujące w zakresach 800/850/900/1700/1900/2100MHz. Jej mniejsza siostra, X10 mini to propozycja dla zdecydowanie uboższych fanów tej serii telefonów. Cięcia po kosztach są widoczne już na pierwszy rzut oka: wyświetlacz został zredukowany do 2,55 cala o rozdzielczości QVGA, aparat do 5Mpx, procesor do 600MHz. I tak nieźle, ale nie to, co początkowo zamierzona X10. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Xperia mini, która w fazie prototypowej miała kodową nazwę Robyn, została odkryta między projektami SE przez polski serwis android.com.pl. Następna w kolejności jest X10 mini pro. Tu specyfikacja nie różni się w zasadzie niczym od X10 mini, za wyjątkiem dodania klawiatury w układzie QWERTY, która jest wysuwana identyczną metodą co w wspomnianej już tu przeze mnie Motoroli Shadow. Obie miniaturki pierwszego z wspomnianych telefonów Sony Ericssona można nawet ze sobą pomylić, o ile wersja pro będzie miała zamkniętą klawiaturę. Atutem tej marki jest w tym momencie to, że jako jedyny z wspomnianych do tej pory producentów daje w tych trzech telefonach opcję rozmowy wideo (z uwagi na wspominany już brak kompletności danych nie jestem w stanie pod tym względem ręczyć za Shadow).
Samsung M100S Zapowiedź tego urządzenia miała miejsce w lutym 2010, na tydzień przed Mobile World Congress. Słuchawka pod względami wizualnymi do złudzenia przypomina Corby, głównie ze względu na przycisk cofania umieszczony pomiędzy klawiszami inicjowania i kończenia połączeń. Posiadać on będzie wyświetlacz AMOLED o przekątnej 3,7 cala o rozdzielczości żywcem zerżniętej z Nexus'a One, a do tego na prawdę porządnego wyświetlacza ma on posiadać tuner telewizji cyfrowej. Matryca aparatu do robienia zdjęć ma sięgnąć 5Mpx, i prawdopodobnie również będzie posiadał kamerkę do wideorozmów. Bateria ma mieć pojemność 1500mAh, czyli całkiem sporo, ale czas pokarze, jak będzie utrzymywać 800MHz procesor. Pamięć RAM 256MB powinna wystarczyć na okiełznanie mapy GPS (odbiornik jest wbudowany). Dość nietypowym parametrem u Samsunga jest moduł wi-fi, natomiast znacznie częściej rzucają się w oczy ładne modelki na ich prezentacjach.
Motorola Droid (Milestone) Ponoć strasznie dużo zachodu kosztowało firmę Motorola wykupienie od George'a Lucasa praw autorskich na nazwę "Droid", a i tak w Europie ten telefon będzie sprzedawany jako Milestone, a przynajmniej pod tak nazwany ma być dostępny w Niemczech, w O2. Telefon sam w sobie podobny do Shadow, ale o zdecydowanie mniej agresywnej kolorystyce obudowy, co w moich oczach odbija mu się na niekorzyść względem tej już omawianej. Zdjęć Milestone jest zdecydowanie więcej, niż Shadow\Nexus Two, a i dane techniczne co do niej są pewniejsze. Jednak według wstępnych danych Milestone ma być uboższa np. o radio i mieć będzie deczko mniejszy wyświetlacz o identycznej rozdzielczości i funkcjonalności, a aparat fotograficzny będzie miał 5Mpx. Wiadomo natomiast na pewno, że procesor będzie miał zegar taktowany na 550MHz, a producentem tego podzespołu będzie ARM. Chyba jedyną rzeczą, która będzie w Droidzie, a w Shadow (prawdopodobnie) nie, będzie czujnik położenia. Zasmucę dotychczasowych fanów lub posiadaczy tej marki - na zdjęciach widać jest wyraźnie, że złącze do kabla nie ma raczej zbyt wiele wspólnego ze stosowanym do tej pory przez Motorolę USBmini.
Motorola Backflip Ten telefon urzekł mnie swoją formą - pierwszy raz spotkałem się z telefonem w kształcie takiego clamshell'a, i stawiam temu producentowi gigantyczny plus za niepowtarzalność. Telefon co prawda nie posiada oddzielnego obiektywu do wideorozmów, ale z uwagi na swoją konstrukcję nie zaskoczyłbym się, gdyby obsługiwał je po otwarciu klapki.
Warto zwrócić uwagę na dodatkowy panel dotykowy wewnątrz aparatu, znajdujący się jakby na lewej jego stronie, pod wyświetlaczem. Jego funkcjonalność jest identyczna, co trackball'i w innych telefonach z tym systemem operacyjnym. A na pierwszy rzut oka ten telefon sprawia wrażenie, jakby to był zwykły telefon "bezklawiaturowy". Chodzi m. in. w zakresie szybkiego internetu w pasmach WCDMA/HSDPA, ma wbudowany 5Mpx aparat z autofocusem i diodą doświetlającą, a orientację zdjęcia będzie rozpoznawał na podstawie własnej, o czym będzie go informował wbudowany czujnik ruchu. Obsługuje karty pamięci z ograniczeniem do 32GB. Niestety, ze wszystkich wymienionych tutaj telefonów Backflip ma najsłabszy wyświetlacz (320x480).
Wiele już osób słyszało o organizacji pt. "Empatia" - rzeczy związane z ochroną praw zwierząt etc., ale pozastanawiajmy się chwileczkę nad niektórymi docelowymi odbiorcami takich akcji: Jeśli widzisz na swojej ulicy grupę bezdomnych psów tłukących się na ulicy i niejednokrotnie atakujących przechodniów (a hycel rozkłada ręce bo w schronisku nie ma miejsca), to czy nie jest bezpieczniej dla ludzi itp. uśpić lub jeśli się nie da inaczej, to w ostateczności wybić je? Naświetlę moje poglądy dotyczące praw zwierząt:
Zwierzęta mają prawo do życia o ile nie zagrażają człowiekowi lub ich obecność nie powoduje poważnego uszkodzenia populacji innego gatunku (można je próbować przetransportować w inne miejsce)
Kłusownictwo powinno być zakazane
Zwierzęta hodowlane i laboratoryjne powinny być wykorzystywane zgodnie ze swoim przeznaczeniem, np. na mięso i inne przetwory mniej lub bardziej naturalne
Produkcja futer z dzikiej zwierzyny powinna być karalna
Zwierzęta w zoo i w domach powinny być traktowane z należytą im godnością, a nie jak niewolnicy
Prawie codziennie widzę przez okna własnego domu psy gryzące się na ulicy, i bardzo często bywa tak, że moja matka idąc do którejś ze swoich sióstr a moich ciotek prosi mnie, abym przeszedł się z nią kawałek w obawie, że któryś z tych psów ich zaatakuje. Z tego powodu złoszczę się, jak widzę, że ktoś te psy dokarmia. Jeśli też karmisz bezdomne psy, to już lepiej zabierz je do swojego domu i tam je karm, będą w tedy twoje i nikomu nie będą zagrażały, poza tym dostaną wtedy dom i odpowiednią opiekę, więc wyjdzie to i im, i okolicznym mieszkańcom na zdrowie. A jeśli sam/sama się ich boisz, lub z jakiegoś powodu nie chcesz się nimi zajmować, to nie zajmuj się nimi w 100% i ich po prostu nie karm. Kłusownictwo powinno być zakazane, gdyż przez nie bezpowrotnie giną gatunki, które są przeważnie charakterystyczne dla tylko jednego rejonu (np. ptaki Moa, tarpany). Co do zwierząt hodowlanych, to znamy przypadki wypuszczania karpia do Wisły w wigilię świąt bożego narodzenia. Bez sensu - karp hodowlany nie będzie w stanie znaleźć sobie pożywienia na wolności i padnie z głodu. Co innego zabijać dzikie gatunki zwierząt, aby pozyskiwać z nich mięso (gołąb wędrowny, będący prawdopodobnie inspiracją dla Hitchcock'a, gdyż poruszał się w nawet milionowych stadach potrafiących zasłonić niebo na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów), ale to powinno się dziać pod kontrolą, aby nie wyniszczyć gatunku. Zwierzęta, które są zabijane podczas polowań, aby pozyskać ich futra... obrazek znanego plakatu po lewej mówi chyba wszystko na ten temat. To samo tyczy się sprawy wypraw po kość słoniową. Może resztki zwierząt nie powinny być gratisem do zakupowanego towaru (handlu tymi materiałami się nie wytępi, jest to jakby zabronić przeklinać uczniom w szkołach czy walczyć z wiatrakami) ale nie widzę nic złego w załączaniu fotografii takich jak ta i statystyk podających konsekwencje takich poczynań. Uważam, iż jest to nawet potrzebne, ale to coś w rodzaju napisów "Palenie zabija" na paczkach papierosów. Niestety dość często się zdarza, że zwierzę, które było trzymane w domu zostaje przywiązane przez właściciela do drzewa, co się zdarza dość często np. gdy rodzice kupią dziecku psa i po jakimś czasie pies się dziecku znudzi. Szczyt nieodpowiedzialności. Podobne sytuacje mają miejsce, gdy rodzina wyjeżdża na wczasy - zawsze jest ktoś, kto może choć w minimalnym stopniu zająć się zwierzęciem.
Ciekawym tematem dot. wymierania zwierząt jest kryptozoologia, ale to kompletnie inna bajka niż prawa zwierząt więc nie będę jej teraz poruszał.
Z racji takiej, iż pod względami audiofonicznymi nie należę do ludzi którzy słuchają tylko określonego gatunku muzyki (nie ważne, czy pop, czy hip-hop, czy rock, czy dance czy cokolwiek innego - taki człowiek jest jak koń z klapkami na oczach), a moje gusta muzyczne określam jako "wybitnie niesprecyzowane" przedstawię wam drobną nowość: Po wcześniejszym spożyciu alkoholu ustawiłem się w sobotę z paroma kumplami, iż po przetrzeźwieniu pomogę im przy pisaniu strony internetowej. I oto jest: rdw.za.pl Bez wątpienia nie lada gradka dla wielbicieli Polskiej muzyki Tanecznej (tak, dobrze rozumiesz, przeważnie Disco-polo!) Woytek, Smoczek i Maniek są ludźmi, których poznałem jeszcze w liceum, i nie jeden raz się wymienialiśmy muzyką czy wspieraliśmy w tematach elektroniki i innych. Ludzie są zajebiści, kto zna, ten wie, i to właśnie oni stoją po stronie organizacji tego nietypowego zjawiska atmosferycznego, jakim jest eter Radia Demolki. Z racji faktu, iż wszyscy mają też inne rzeczy do roboty, radio przeważnie gra w godzinach wieczornych. Na wspomnianej internetowej antenie będą nadawane pozdrowienia, które każdy może wysyłać do rozgłośni za pośrednictwem ich strony internetowej.
Jak wiadomo, rynek urządzeń elektronicznych jest ukierunkowany na wiele rodzajów odbiorców: znamy już przykłady produktów polskiej firmy myPhone, która produkuje przede wszystkim telefony z jednoczesną obsługą dwóch kart Sim lub dedykowane osobom starszym. Ale takiego czegoś, jak aparat fotograficzny dla kretynów to jeszcze nie widziałem. Spodziewać się należy, iż przede wszystkim tego wynalazku będą bardzo namiętnie używać głupie małolaty mające manię na punkcie swojego wyglądu i/lub wrzucające na swój profil na Gronie, Facebook'u czy naszej-klasie gigabajty zdjęć będących własnymi autoportretami. Najprostszymi słowami to ujmując, dzieci Neostrady. Zastanówmy się, czy aby na pewno do tego ma służyć aparat? Według mnie to urządzenie ma służyć uwiecznianiu chwil, o których miło pamiętać, służyć do tworzenia niepowtarzalnych pamiątek w postaci obrazów, o czym się przekonujemy za każdym razem jadąc na wczasy albo też na wycieczki. Może również znaleźć genialne zastosowanie jako narzędzie pracy, np. ja sam nieraz majstruję w elektronice, i życie mnie nauczyło, że zanim zacznę coś robić metodą Hot-Air warto zrobić zdjęcie temu, co się dłubie. Również, a nawet przede wszystkim, posługują się nim fotoreporterzy (jak sama z resztą nazwa wskazuje), lub inni ludzie, którzy piszą jakiekolwiek sprawozdania i muszą je dość dokładnie obrazować (tak, "obrazować" to dobre słowo w tym miejscu). Rewolucyjną zmianą na dobre było rozpowszechnienie fotografii cyfrowej w powszechnym użyciu, ale niestety, ile megapixeli ten aparat by nie miał, i tak zdjęcie będzie do dupy, jeśli posługuje się nim idiota, który o robieniu robić zdjęć tak na prawdę nie ma pojęcia.
Wydawało mi się, że handel narkotykami na terenie Wołomina się uspokoił, a tu zonk... Nie wiem, jak wam, ale mi się na Mieście nie rzuca w oczy, żeby jakiś naćpany typek stał czy coś. I nie jest ich aż tylu, żeby nie rzucali się w oczy jak każda codzienna rzecz, tylko po prostu ich nie widuję. Z kolei jak się kręcę po Warszawie widzę sporadycznie ludzi, którzy np. wybuchają śmiechem na głos lektora w tramwaju. Tak więc co, mamy export towaru do stolicy? Ten post może się wydawać co najmniej głupi lub dziwny, ale szkoda mi, że przez pojedyncze osoby i zajścia całe miasto ma zjechaną opinię.
Jakiś czas temu, przeczytałem w serwisie gazeta.pl artykuł dot. krytyki przez posła PiS wystawy homoseksualnych artystów o tego typu zabarwieniu. Dziś, ten sam serwis prezentuje odpowiedź PiS'u. Na wstępie przedstawię moje nastawienie do gejów i lesbijek: niech sobie istnieją, niech się bzykają po swojemu, ja z takim kimś mogę spokojnie porozmawiać, ale bliższych kontaktów z nimi mieć nie chcę, bo nie czuję się zbyt bezpiecznie w towarzystwie geja (rozróżniam gejów od pedałów - zobacz grafikę). Uważam, że pary homoseksualne powinny mieć prawo do legalizacji swoich związków, ale nie powinny mieć praw do adopcji dzieci, ponieważ teoretycznie jest to kwestia wyboru, ale czy dziecko wychowywane w takiej rodzinie będzie na pewno wiedziało, czy chce być takie, jak "rodzice", czy brać z nich przykład itd? Teraz przedstawię moje nastawienie do Prawa i Sprawiedliwości. Nie przepadam za tą partią, ale co by nie patrzeć, trochę dobrego zrobiła: Zredukowali korupcję i przestępczość. Ale parę rzeczy zrobili też takich, które mi się bardzo nie podobają, np. Roman Giertych został za zgodą jeszcze wtedy premiera Kaczyńskiego ministrem edukacji i namieszał w niej tak, że nie wiedziałem, jak pisać maturę, co się nieraz do tej pory zastanawiam, co za debil zatwierdził tamte reguły. I niestety doprowadzili do paranoi, że żyjemy w "Kraju wolności słowa" w którym cały czas są wytaczane kolejne procesy o obrazę mienia. Jeśli ktoś będzie na tyle odważny, by sprawdzić w słowniku języka polskiego hasła "wolność" i "odpowiedzialność" to zapewne zauważy, że te terminy wzajemnie się wykluczają. I w tym tkwi sęk tej dygresji - gdyby rzekoma wolność słowa rzeczywiście istniała, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o osobie Huberta Hoffmana, bezdomnego który w obecności funkcjonariuszy rzucał mięsem pod adresem duetu Kaczyńskich. Na podstawie tych dwóch artykułów, do których linki podałem na początku tego posta wnioskuję, iż związek gejów i lesbijek próbuje udupić PiS przy pomocy ich własnej broni - pozwów o obrazę mienia. Jak widać nieskutecznie, gdyż pod adresem posła uprzedzenia o wytoczeniu sprawy w sądzie okazują się być groźbą karalną (pierwsze słyszę, żeby takie groźby były karalne, ale jak się okazuje, PiS to partia u władzy ustawodawczej). Tak więc teraz nasuwa się kilka zapytań:
Czy Tadeusz Rydzyk, nazywając żonę prezydenta czarownicą nie przekroczył granicy niewinności wolnego słowa?
Czy poseł Stanisław Pięta został przez kogoś zmuszony, by oglądać te prace? i tu dodam kilka dodatkowych pytań:
Jeśli nie, to po co w ogóle publikował swoją opinię w sposób, który bulwersuje taką ilość ludzi? Czyżby nie potrafił się wypowiadać, czy jest tak zaślepiony czymś (być może brakiem tolerancji dla odmienności), że nie potrafi nad sobą zapanować?
Jeśli tak, dlaczego nie oskarżył jeszcze osoby, która go zmusiła?
Każde pokolenie ma własny czas Każde pokolenie chce zmienić świat Każde pokolenie odejdzie w cień A nasze ? nie
Pozwoliłem sobie na wstępie zacytować piosenkę zespołu Kombi "Pokolenie", gdyż ów cytat dość dobrze, choć też nie do końca, oddaje przesłanie tego posta. Od jakiegoś czasu, wchodząc na demotywatory.pl zauważyć można, zwłaszcza w poczekalni, iż jest całe mnóstwo demotów zawierających słowa "Młodsze pokolenie tego nie zrozumie". W końcu jakiś małolat stwierdził, że czuje się staro wchodząc na tę stronę, i nawet jak ma 15 lat, to mu się nie dziwię, bo widząc demota z pokemonami czy dragonball'em jak ten tutaj i takim właśnie podpisem można się zastanawiać, gdzie jest to młodsze pokolenie. Podobnie na żywo słyszę hasła w stylu "dawniej jakby ktoś tak zrobił to co by to było", z zasadniczą różnicą, że to słyszę od ludzi którzy już faktycznie coś przeżyli. No, i może mają rację, komentując np. wyjścia dziesięciolatków na piwo czy papierosa (czego osobiście nie popieram) ale też ilość młodych z telefonami czy z dostępem do komputera/internetu, obowiązek przyjścia do zakładu opieki zdrowotnej z ubezpieczeniem, konieczność uiszczania pewnych opłat etc. Zgadza się, kochani - dawniej tak nie było. Ale dawniej to nie jest teraz. I dawniej odeszło, niestety, a może i na szczęście, bezpowrotnie. Cywilizacja idzie na przód, i jeśli ktoś nie jest w stanie za nią nadążyć, to może spokojnie komentować, ale niestety również musi się do wielu nowych rzeczy dostosować. Moja babcia np. nie rozumie, że mimo, iż pracowała w Telekomunikacji Polskiej 60 lat temu to nie będzie miała zniżki na usługi prywatnych operatorów telekomunikacyjnych czy np. będzie płaciła za satelitę tyle samo, co wszyscy inni. Dyrygent na chórze nie zna w zasadzie 99% współczesnych muzyków ani z nazwy, ani z twórczości (związane jest to z faktem, iż nie słucha stacji nadających muzykę rozrywkową, a ukierunkowanych bardziej na muzykę poważną). Weźmy inny przykład: kto nie słyszał krytycznych komentarzy ze strony swoich rodziców odnośnie gustów muzycznych, literackich, kinematograficznych, jakichkolwiek form spędzania wolnego czasu? Moi drodzy, Czesław Niemen, Ryszard Riedel, Grzegorz Ciechowski, Krystyna Feldman, Hanka Bielicka, Marek Perepeczko, Zdzisław Beksiński, Zbigniew Herbert, Kornel Makuszyński to artyści, którzy jakby zastosowali się do wiersza Horacego"Non omnis morial". Podałem tu przykłady polskich artystów zmarłych na przestrzeni ostatnich 12 lat (+ K. Makuszyński, zm. 31.07.1953), ale tacy ludzie znajdą się w każdym pokoleniu i w każdym narodzie, a wszyscy są godni podziwu. Zobaczymy, którzy współcześni artyści, albo ci, którzy zaistnieją dopiero za 20 czy 30 lat będą mieli taki status po śmierci (znajdą się na pewno). Część z nich może być dopiero w planach swoich rodziców, ale kto nie chciałby, aby jego dziecko było wspominane jak Niemen?
W podanym przeze mnie cytacie jest zawarta jedna mądrość, która zajmuje 3 wersy, ale też jedna głupota, zajmująca ostatni - każde pokolenie kiedyś się kończy, jego członkowie wymierają, ale pamięć o osiągnięciach pozostaje (wbrew pozorom, nawet SMS'y w 36i6 kiedyś się kończą, ale nie o to tu chodzi). Na tym polega motyw Nie wszystek umrę, i ja też chciałbym pozostawić po sobie taki ślad na kartach historii. Każdy tak może, i ma całe życie, by to osiągnąć.
Wielu przedstawicieli różnych religii uważa, że wiara w inne wymiary to grzech. A ja uważam, że na tym może polegać wiara w takie twory jak duchy, diabły, anioły chochliki, bóstwa itp. Na wstępie o wielowymiarowości: Ludzkie zmysły i wyobraźnia rozróżniają 4 wymiary:
Długość
Wysokość
Szerokość
Czas
Nie wiemy dokładnie czemu tak jest, po prostu ktoś to zaobserwował i opisał jako aksjomatyczną zasadę na podstawie której zupełnie podświadomie widzimy otaczający nas świat. Tak jak Newton opisywał swoje zasady dynamiki a Kartezjusz geometrii - nie wiedzieli skąd to się wzięło, zauważyli że tak jest, a na podstawie ich opisów opierają się gigantyczne dziedziny nauki. Nie jesteśmy w stanie pojąć, jak może wyglądać 5. wymiar, ponieważ nasza wyobraźnia tego "nie obsługuje". Istnieje matematyczna możliwość prezentowania wykresów w trójwymiarze, ale nie więcej, więc mając na uwadze np. prezentowanie przemieszczania się jakiegoś obiektu, np. samochodu, nie możemy zamieścić na wykresie więcej informacji niż 3: przypuśćmy, że będą to czas, prędkość i przebyta droga wspomnianego samochodu(co prawda wynikają one z siebie na wzajem, ale to tylko przykład dla wyobraźni, nie ma sensu liczyć jakichś konkretnych liczb). Aby przedstawić jakiekolwiek inne parametry, które mają coś wspólnego z drogą przebytą przez nasze BMW (przyspieszenie, ilość spalanego paliwa, ilość alkoholu w organizmie kierowcy, temperatura silnika, zdobyte punkty karne) musimy już rysować kolejne wykresy. Ale jesteśmy w stanie narysować wykres każdego z tych parametrów w czasie lub innym parametrze jako oddzielny wykres dwuwymiarowy, mimo, że potrafimy liczbowo śledzić te zależności. Nasz umysł więcej nie potrafi przyjąć. Jako dużo bardziej trafny i wyrafinowany przykład podam bakterie. Otóż są to takie małe żyjątka, które w dużej części przypadków żyją w przestrzeni dwuwymiarowej + czas. Istoty tworzące zespoły o organizacji podobnej do mrówek, mimo, że to istoty dość prymitywne. Aby lepiej to zobrazować proponuję rozsypać przed sobą garść spinaczy biurowych lub szpilek, albo skorzystać z okruchów pieczywa, które właśnie podlega konsumpcji przez czytelnika tego posta. To jest nasza kultura bakterii, flora stanowiąca barierę ochronną dla blatu biurka, nie znająca wymiaru "wysokość" - tylko długość, szerokość i czas. Podnieśmy kilka z nich w palcach, tak jak może to zrobić naukowiec w laboratorium za pomocą jakiegoś bardziej skomplikowanego osprzętu. Reszta nie będzie miała pojęcia, gdzie zniknęła ta część, którą właśnie wzięliśmy. Tak samo może być i w naszym przypadku - położymy coś gdzieś, potem to ginie lub gubi się (ot znakomitym przykładem na wielu biurkach jest taśma klejąca). Może się znaleźć, a może nie, tak samo my możemy odłożyć te bakterie na miejsce lub nie. I o to właśnie chodzi: ich zmysły nie są w stanie pojąć, co się z nimi stało. Tak więc, mając wiedzę o tych prostych istotach widzimy, że my też możemy być postawieni na ich miejscu: widzimy tylko to, co nasze zmysły są w stanie ogarnąć, i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy oprócz naszego świata nie istnieje jeszcze jakiś równoległy, pięcio- czy sześciowymiarowy. Ilości takich może być równie wiele, co możliwości śledzenia parametrów trasy wspomnianego w przykładzie autka (ilość spalanego paliwa, zużycie opon, tarcie powietrza o karoserię, ciśnienie w tłokach...) których można wyliczać w nieskończoność, a i tak nie będziemy w stanie na jednym wykresie pokazać więcej niż 3. Może się okazać, że ilość wymiarów i światów równoległych to przykład indukcji matematycznej, tzn. jeśli istnieje ich n, to n+1 też. I teraz możemy założyć, że w świecie pięciowymiarowym (który już wykracza poza naszą wyobraźnię) znajdować się może zbłąkana dusza zmarłej osoby, która może być naszym dobrym duchem i strzec od złego, lub nawiedzać miejsca i straszyć, będąc poltergeist'em. W kolejnym wymiarze może siedzieć istota, którą ludzie na ziemi uznają za Boga, lub grupa istot, jak bóstwa w mitologiach słowiańskiej, greckiej, rzymskiej, egipskiej. Są przecież osoby, które podają się za media - część z nich to na pewno oszuści, ale nie wolno wykluczyć, że nie ma na świecie osoby, która z uwagi na jakieś zajście w swoim życiu lub uwarunkowania genetyczne nie jest w stanie np. podsłuchiwać rozmów duchów. Prawdopodobnie zaburzyłem poglądy osób, które do tej pory myślały że "wyobraźnia nie zna granic". Uspokajam w ten sposób: tu właśnie pojawia się różnica między wyobraźnią a fantazją.
W Gruzińskim serwisie informacyjnym wyemitowano reportaż, od obejrzenia którego co najmniej 1 osoba zmarła na zawał. W owym filmie zaistniała wzmianka o zabójstwach dwóch ważnych polityków: Prezydenta Osetii płd., (Eduard Kokojty), i prezydent Gruzji (Micheil Saakaszwili). Gazeta.pl podaje również, że władzę w Gruzji przejęła Nino Burdżanadze, rzekomo mająca bardzo wiele z opozycją w gruzińskim rządzie, co wskazywałoby na prawdopodobną współpracę jej z Rosjanami. Nie pomyliłem się, pisząc "wskazywałoby" - wikipedia nie wie (jak na razie, a sprawdzałem w kilku językach) o zgonach wspomnianych polityków. Zobaczymy, czy informacje docierają do nich z takim opóźnieniem, czy któreś z mediów (polski portal gazeta.pl lub gruźińska stacja telewizyjna Imedi) okaże się być małowiarygodnym źródłem.Dziwnym, i moim zdaniem niepotrzebnym faktem jest, że Rosja prowadzi tak agresywną politykę. Jeśli gdzieś w Europie pojawiłby się jeszcze jeden zespół polityków taki jak Putin i Miedwiediew to mielibyśmy gwarantowaną wojnę, której największym powodem byłby gaz. Rosja jest krajem, który posiada na swym terenie całe mnóstwo surowców, i gdyby je lepiej wykorzystywali, a przede wszystkim prowadzili łagodniejszą politykę, to ich współpraca z Unią Europejską sprawiła by z Europy krainę prądem i gazem płynącą, a Rosję zalałaby fala pieniędzy i nowych metod terapii dla AA, co bez wątpienia podniosłoby standard życia w tym kraju, podwyższyło PKB i zaowocowało z pewnością długoletnią przyjaźnią z krajami unii. A oni najprawdopodobniej wyszli z założenia: "chcecie mieć gaz itp, to macie ustąpić na nasze warunki" i tu wylicza się długą listę rzeczy, przez które Europa żałuje, że nie poprowadziła alternatywjnego gazociągu ze Szwecji. Rosja prowadzi monopol, przez który pozwala sobie na zbyt dużo, i stwarza sytuację, że ma coraz mniej możliwości innej współpracy z resztą krajów w Europie, bo są po prostu nieprzewidywalni.
Wreszcie doczekałem się, aż ktoś wpadnie na taki pomysł: zorganizować akcję dotyczącą przymusu zakupu oprogramowania na zakupionym sprzęcie komputerowym. W zeszłym miesiącu kupiłem Netbook'a, standardowy sprzęt jak to komputerek tego typu: Atom 1,6GHz, 160GB dysku, 1GB ramu... nic specjalnego. Preinstalowany na nim Windows 7 Starter co prawda spełnia moje wymagania, ale będąc studentem za sprawą MSDN mogę przecież posiadać taki system nie płacąc za niego w markecie. I tu wkracza akcja pt. Uwolnij Laptopa. Przeglądając oferty sklepów z takim sprzętem zauważyłem, że wszystkie sklepy dają preinstalowane systemy, przeważnie Windows 7, choć na niektórych Netbook'ach klasy tej co mój często pojawia się jeszcze Windows XP. Obecność na moim komputerze legalnego systemu jest powodem, dla którego on jeszcze na tym komputerze stoi, ale jakby go nie było też bym sobie dał z tym radę. Nie chcę, żeby przy następnym zakupie takiego sprzętu spotkało mnie niemiłe rozczarowanie, jakim jest niepotrzebny wydatek na system operacyjny wliczony w cenę komputera, tym bardziej, że ingerencja w oprogramowanie, jaką jest wymiana systemu operacyjnego stanowi podstawę do nieuwzględnienia gwarancji na ten sprzęt. I w tym momencie użytkownik zostaje postawiony w kropce, zwłaszcza, jeśli jest miłośnikiem Linuxa lub chce postawić na tym komputerze starszy system (ponoć oprogramowanie do konfiguracji komputerów pokładowych w niektórych samochodach najlepiej współpracuje z Windows 98 i Windows 95). Dodajmy jeszcze do tego, że nie każdy sklep chce w ogóle przyjmować takie zwroty zapewne dlatego, że w grę wchodzi zwrot pieniędzy klientowi, a oprogramowanie może być instalowane bezpośrednio u producenta. Nietrudno znaleźć winnego w tym sporze - producenci/dystrybutorzy sprzętu komputerowego, którzy decydują się na zarabianie pieniędzy sprzedając razem ze swoim sprzętem oprogramowanie innych firm.
Kto słyszał o przypadkach znanych w mediach, gdzie np. ciąża jest wynikiem gwałtu, lub poród może spowodować bardzo poważny uszczerbek na zdrowiu matki (np. Alicja Tysiąc) ma na pewno wyrobione zdanie na ten temat. Chcąc napisać tego posta, muszę jednak trochę zamieszać w opiniach. Uważam, że prawo do aborcji powinny mieć kobiety w następujących przypadkach:
Ciąża jest wynikiem gwałtu stwierdzonego na drodze sądowej
Poród może zagrażać zdrowiu lub życiu matki
Przed urodzeniem stwierdzono, że dziecko może mieć bardzo poważne problemy zdrowotne (np. zespół Pataua lub inne, przez które będzie problem z utrzymaniem go przy życiu po urodzeniu)
Tak, pisałem o tym już w pierwszych słowach tego posta, i uważam, ze w tych przypadkach kobieta będąca w ciąży powinna mieć prawo do aborcji. Nie bez powodu wytłuściłem te słowa: Prawo nie jest równe obowiązkowi. To matka powinna decydować, czy chce urodzić dziecko i je później wychowywać, czy oddać do adopcji lub domu dziecka, albo dokonać aborcji przed porodem. Pod warunkiem, że spełnia jeden z powyższych warunków. Prawa do aborcji nie powinny mieć np. małolaty, które upiły się na imprezie i zaliczyły wpadkę. Owszem, alkohol jest dla ludzi, ale wszystko z umiarem, gdyż za co jak za co, ale za własną głupotę powinno się ponosić konsekwencje. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, niech zapyta znajomych (o ile jeszcze nie wie) o zabawę znaną pod nazwami "Gwiazda" albo "Słoneczko". Ale stawiam za warunek również jedną rzecz: kobieta, która dostała prawo do aborcji z powodu zagrożenia zdrowia i później jeszcze raz zaszła w ciążę, a jej stan zdrowia w dalszym ciągu jest nieodpowiedni do podjęcia porodu nie powinna dostać prawa do aborcji. I to z tego samego powodu co pijane dzieci: to już jest głupota tej kobiety, która przecież zdaje sobie sprawę, że nie powinna zachodzić w ciążę bo poród jest dla niej ryzykowny. To już byłoby igranie z prawem (o ile w ogóle taka ustawa zostałaby dopuszczona). Nie bez powodu również zamieściłem tutaj zdjęcia płodów - pierwsze zdjęcie prezentuje żywy, zdrowy płód, natomiast drugie to resztki płodu po aborcji. Jeśli trafi się tu ktoś, kto jest stanowczo za aborcją, bez względu na okoliczności, niech sobie uświadomi, że zanim zaczął, to sam mógł skończyć tak jak ten mały człowieczek na drugim zdjęciu. Moi drodzy, zdaję sobie sprawę, że jest to przykre, ale pewna część z Was to właśnie wpadki rodziców z ostro zakrapianych imprez. Zastanówcie się 5 razy, zanim coś powiecie w tym temacie. Punkt 3. dodaję to tego posta po rozmowie z koleżanką z pracy, która nasunęła mi tę myśl. Proponuję sprawdzić w Wikipedii, czym są aberracje chromosomowe. Nie mówię o takich stosunkowo delikatnych problemach jak zespół Downa, zespół Superfemale czy zespół Klinefeltera, ale o takich jak zespół Pataua. Zamieszczam zdjęcie i odnośnik.
Zabawne wręcz, że Rosjanie tyle razy przepraszali Naród Polski za Katyń, a teraz prezentują taki film, w którym prezentują zbrodnię katyńską jako spisek przeciwko ruskim komunistom. Nie wątpię, że poruszenie tego tematu w czasach, gdy komunizm w Polsce zbliżał się do kresu swej egzystencji posłużył za dolanie oliwy do ogniska, ale według mnie miało to posłużyć upieczeniu nad nim dwóch pieczeni - nie musiało dojść do sfałszowania dokumentów.
Nasz minister źle się wysłowił, ja bym nie nazwał tego głupotą. Jednak nie jest też głupotą, że w Rosji odpowiednikiem Polskiego święta niepodległości jest 7 października - rocznica wyzwolenia Moskwy z rządów Polski (w roku 1917, jest to jednocześnie rocznica rozpoczęcia rewolucji październikowej). Trudno zgadnąć, czy zajścia w Katyniu były zemstą za niechlubne dla Rosjan czasy podległości, przez które patrzą oni na nas jak na zaborców (z resztą nie oni jedni, Unia Polsko-Litewska też nie kojarzy się dobrze na Litwie, dodajmy do tego obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej na Białorusi założony przez Piłsudskiego, i ciekawy wyczyn Ukraińców, którzy jako jedyni w historii pokonali Polską Husarię). Tak to jakoś jest, że każdy kraj przedstawia swoją historię w taki sposób, aby pokazać się jako strasznie poszkodowany, i że dzielnie i mężnie walczył z przeciwnikami, których do tej pory nienawidzi. Tak na przykład na lekcji historii w Austrii nikt nie dowie się, że Austria razem z Niemcami i Rosją były krajami zaborczymi na Polskę podczas 1 rozbioru Polski. Ba, tam nawet nie ma wzmianki, że takowe 3 rozbiory w ogóle miały miejsce w historii, a dlaczego ta Austria taka duża na mapie nikt nie tłumaczy ani nie pyta. Ukraińcy nie mówią o obozach UPA jakie się znajdowały na terenie obecnego woj. Małopolskiego, a my nie mówimy, ile ludzkich istnień pochłonęło ulokowanie Polski "Od morza do morza". Tak było, tak jest, i tak będzie, jest to absolutnie naturalna kolej rzeczy. I tak nie jesteśmy w stanie dojść po tylu latach, co było zemstą za co, więc myślę, że wiedza o historii to jedno, a umiejętność wybaczania takich rzeczy to drugie, ale wynikające z pierwszego. Ja osobiście uważam, że co było to nie wróci, i dlatego wolę kombinować jak tu z zagranicznymi gośćmi dobić jakiś opłacalny interes, niż wypominać im błędy, których osobiście i tak nie oni popełnili. Uważam, że karanie ludzi za to, co zrobili ich rodzice, dziadkowie czy inni przodkowie jest co najmniej nie na miejscu.
Niejeden słyszał na pewno o mafii wołomińskiej, jest to temat, którego rozwijać nie trzeba. Głośno też było o pożarze marketu Carrefour Express przy ul. wileńskiej (150m od komendy policji), a mieszkańcy tego miasta na długo zapamiętają obławę na Michała Gruszczyńskiego, kiedy to na co drugim skrzyżowaniu stał uzbrojony patrol policji. Dziś jednak przeczytałem w internecie coś, co mnie trochę zaciekawiło. Zobacz tutaj.
Faktem niezaprzeczalnym jest, że nie lubię policji, gdyż już kiedyś dostałem wpierdol od policjanta za wędrówkę z otwartym piwem po ulicy, ale jednak traktuję ten przypadek jako indywidualny: policjant kretyn chciał się popisać, że chodzi na siłownię. Mimo tego jednak nie piszę na ścianach napisów "HWDP", "JP", nie krzyczę "Jebać policję" na ulicy ani nie robię sobie takich opisów na gg, bo po pierwsze, tak się zachowują dzieciaki, które bardzo często kradną, niszczą mnóstwo różnych rzeczy (jak np. przypadek pod fortem wola, gdzie policjant zwrócił uwagę dzieciakowi za rzucenie koszem na śmieci w tramwaj i dostał za to nożem). Po drugie, gdyby nie było policji, to żaden z tych dzieciaków nie byłby w stanie nawet wyjść z domu, bo by się po prostu bał nawet podejść do okna we własnym pokoju, gdyż nie miałby pewności, czy na ulicy nie łazi jakiś typ, co mu z nudów łeb odstrzeli. Nie lubię policji, ale za to właśnie ją szanuję, i uważam, że mimo wszystko jest potrzebna. Jeśli jesteś dzieckiem "JP100%", to powiedz mi (napisz w komentarzu), co zrobisz, jak stojąc w kolejce do sklepu wpadnie do niego kilku kolesi z bronią i potraktują jako mięso armatnie? komu będziesz dziękował, jeśli to policja cię uwolni? albo jak w końcu ktoś na prawdę podłoży bombę pod kauflanda, a oni ją znajdą i zawołają saperów do rozbrojenia ładunku? Chyba nie będziesz dziękować bogu, bo jeśli takowy istnieje, i niezależnie jak się nazywa, gówno by dały jakiekolwiek modlitwy do niego, gdyby nie miał na ziemi ludzi stanowiących jego ręce do pracy.
Praca w sekretariacie szpitalnym dla niektórych to pewnie coś śmiesznego, ale sam się przekonałem, że warto być pracownikiem służby zdrowia. Robota sama w sobie nie jest jakaś supertrudna, ani superpłatna, ale biorąc pod uwagę, że pracuję w miejscu oddalonym o 15min. spaceru od własnego domu i nie wydaję pieniędzy na dojazdy to 1300zł nie jest takie złe. Ogółem mój dział nazywa się "Dział kontraktowania i rozliczania usług medycznych" i można go podzielić na kilka specyfikacji:
Praca na oddziale
Praca na rejestracji
Wyznaczanie grup i JGP
Poprawianie błędów po w/w
Ja obecnie pracuję na oddziale, i moja praca polega na pisaniu kart informacyjnych dla pacjentów, zbieraniu brakujących numerów ubezpieczeń, w zależności od specyfiki oddziału zajmowałem się również takimi rzeczami jak zamawianie karetek do transportu pacjentów, wystawianie faktur za leczenie (jeśli pacjent nie dostarczył dowodu ubezpieczenia), wypełnianie druków godzin pracy lekarzy. Z uwagi na to, co napisałem odnośnie faktur, pragnę zwrócić uwagę osób bezrobotnych: Urzędy Pracy, nawet jeśli nie wypłacają zasiłków, to opłacają ubezpieczenie osób zarejestrowanych jako bezrobotne, więc jeśli będziesz mieć wypadek podczas poszukiwania pracy (złamiesz nogę na lodzie, cegła z dachu spadnie Ci na głowę, pojedziesz na kurwy i złapiesz syfa czy cokolwiek innego) jako dowód ubezpieczenia pokażesz zaświadczenie z pośredniaka i nie martwisz się, że będziesz obciążony rachunkiem za leczenie (mogą one sięgnąć kwoty kilkunastu tysięcy złotych, więc chyba warto). Praca na rejestracji, od czego zaczynałem, to trochę inna bajka. Jest tu zdecydowanie więcej pracy z pacjentem i trzeba umieć negocjować lub być po prostu upartym. I z uwagi na to wolę pracować na oddziale. Jak pracowałem w poradni i na rehabilitacji na rejestracji często zdarzało się tak, że pacjent był niezadowolony z zaproponowanego terminu i klął, chciał składać skargi albo nawet się bić. Jak sobie chce, ja mam ochroniarzy w szpitalu. Ale nie są to sytuacje miłe ani dla mnie, ani dla drugiej strony, lecz jestem wtedy postawiony w niezręcznej sytuacji: Szkoda mi człowieka, bo wiem, że go boli, a z drugiej strony nie mogę przecież przekroczyć fizycznych możliwości lekarza który też jest człowiekiem, też się kiedyś zmęczy i powie, że ma na dzisiaj dość, a w dodatku będzie miał w tym rację. Oprócz tego, nie mogę narażać poradni na straty, jakimi są wszystkie nadwykonania nierefundowane przez NFZ, a co za tym idzie obrywa się po kieszeni również całemu szpitalowi.
Bardzo przykrą sytuacją zarówno dla pacjentów, co i dla pracowników jest mniejszy kontrakt na rok 2010 niż na 2009. Ta różnica zaowocuje tym, że tak jak w 2009 roku do niektórych specjalistów mieliśmy wykończone zapisy do końca roku w październiku, bo Narodowy Fundusz Zdrowia nie płacił za większą ilość wizyt niż to było ustalone, tak teraz taka sytuacja może mieć miejsce już w sierpniu. Fundusz nie da wystarczającej kwoty na zaspokojenie potrzeb pacjentów, więc poradnia nie może wykonać porady. A fundusz nie da, bo nie dostał ze skarbu państwa, który woli postawić kolejny kościół na 2000 wiernych na zadupiu gdzie w promieniu 15km nie ma nawet tylu ludzi, zamiast dofinansować faktycznie potrzebną instytucję (bo modlitwy do Boga okażą się nieskuteczne, jeśli ten Bóg, jakkolwiek nazwany, nie będzie miał na ziemi rąk do pracy). Nam z kolei słucha się za to wszystko od ludzi. I to jest podstawowy problem, dla którego nie lubię pracować na rejestracji. Drugim z tych problemów jest ilość osób, z którymi muszę się kontaktować: zdecydowanie wolę pracować z zamkniętym gronem ludzi, z którymi wiem jak rozmawiać, niż z co chwilę zmieniającymi się w kolejce pacjentami. Owszem, pod względem zaplecza przyznać muszę, że dziewczyny z rejestracji w poradni to na prawdę przesympatyczna ekipa, i bardzo miło wspominam przegadane z nimi godziny nudy, gdy nie było pacjentów do rejestrowania. Nie zaprzeczam również, że przy ściąganiu ubezpieczeń muszę rozmawiać z pacjentem, ale ta rozmowa wygląda kompletnie inaczej, i nie ma tak niemiłych sytuacji, jak przy rejestrowaniu. Wyznaczanie grup JGP to dość skomplikowany wątek, i rozwijanie go tutaj jest zdecydowanie złym pomysłem, ale dla mnie ma jedną zaletę: Brak kontaktu z pacjentami. Niestety, gdy był ogłoszony konkurs na te stanowiska (są w moim szpitalu 3) to ja zająłem 4. miejsce, co mnie klasyfikuje jako "pierwszego rezerwowego" w przypadku, gdy zaistnieje potrzeba znalezienia dodatkowej pary rąk do pracy. Poprawianie błędów - błędy są nieodłącznym elementem każdej pracy, a w przypadku pracy w szpitalu dotyczą one w zasadzie tylko błędnie wyznaczonych produktów, grup i procedur. Dość zawiły motyw, dotyczy bardzo szczegółowych zagadnień związanych z oprogramowaniem do prowadzenia rozliczeń z NFZ, więc również muszę to traktować jako tajemnicę zawodową.
W sobotę (6.03.2010) dostałem informację od żony mojego dyrygenta, iż potrzeba statystów do filmu. Na początku nie dostałem zbyt wielu informacji, dowiedziałem się tylko o tym, że w niedzielę trzeba się stawić o 7.30 w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych na Chełmskiej w Warszawie, co mi się niezbyt spodobało, gdyż zamierzałem z ojcem pojechać na Wolumen, lecz ostatecznie zdecydowałem się iść na plan filmowy. Przy dalszych uzgodnieniach dowiedziałem się, że mamy z paroma osobami z chóru grać jakiś zespół. Trochę mnie to rozbawiło, ponieważ odkąd w trzeciej klasie szkoły podstawowej na lekcjach muzyki uczyłem się grać na flecie i z niesamowitą wręcz radością odstawiłem ten instrument nie zrobiłem kompletnie nic by rozwijać się w kierunku jakiegokolwiek innego sprzętu grającego i obecnie nie umiem grać na niczym. Na szczęście okazało się, że nie będą to nagrania dźwiękowe, tylko teatrzyk no nagranego już utworu. Wybraliśmy się tam składem z chóru: ja i Darek z basów oraz Marcin i p. Janusz z tenorów, pojechaliśmy Darka samochodem. Przez pierwszych kilka minut mieliśmy problemy żeby w ogóle wejść na teren wytwórni, jednak po przeczytaniu 1 ogłoszenia i przypadkowym spotkaniu 1 wprawionego już statysty znaleźliśmy wejście. Udaliśmy się do budynku nr. 19, gdzie zastaliśmy skromny (na zewnątrz, o 7.20) tłum ludzi, i po konsultacji z dziewczyną z agencji castingowej weszliśmy do środka budynku. Tam to już łeb na łbie. Przy samym wejściu stał gościu z listą, którą można byłoby nazwać "spisem powszechnym statystów", i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu nie miał nas na liście. Później dopiero wyszło, że mamy odstawiać nie zespół, co orkiestrę, i to nie on organizował naszą obecność. Trochę dalej, w windzie towarowej stała kobieta która rozdawała buty. Jako posiadacz rozmiaru 46 nie ucieszyłem jej tą wiadomością i od razu dała mi drewniane chodaki. Jako jedyny z całej naszej czwórki nie miałem normalnego krytego obuwia. Później zostaliśmy wysłani priorytetowo na 1 piętro po ubrania. Tam również zostaliśmy obsłużeni poza standardową kolejką. Musieliśmy się tam przebrać, dostaliśmy foliowe worki na swoje ubrania zamiast walizek, następnie zdecydowaliśmy, że jak mamy swój samochód to nie będziemy zdawać się na przechowalnię i autokary wytwórni, bo okazać się może, że komuś coś ukradną (fakt, że nie słyszeliśmy o takich przypadkach, ale też nie chcieliśmy być pierwsi, biorąc pod uwagę, że było dość sporo statystów nie zatrudnionych na co dzień w tym miejscu) więc dostaliśmy mapkę z opisanym dojazdem na plan zdjęciowy. Będąc już przebrani czekaliśmy tam na rekwizyty, czyli instrumenty: Darkowi się poszcześciło, i dostał waltornię od razu jak tylko się zgłosił, natomiast ja, p. Janusz i Marcin dostaliśmy odpowiednio rozkompletowany klarnet, skrzypce i bęben tuż przed wejściem. Zostaliśmy ucharakteryzowani na zaniedbanych, podorabiali nam odmrożenia na twarzach, podkrążone oczy, poobijania (np. Marcinowi limo pod okiem) i ubrudzenia. Widać je z resztą na tych zdjęciach. Plan znajdował się w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego, dokładnie w koszarach Twierdzy Modlin - Wieży Tatarskiej, gdzie z tego co zauważyłem jest muzeum. Nie wydaje mi się jednak, aby był tam niemiecki lub ukraiński obóz koncentracyjny, choć nie wykluczam takiej możliwości. Niezaprzeczalnym faktem jednak jest, że na jednej ze ścian w koszarach był wywieszony gigantyczny napis na półokrągłej, wybrzuszonej do góry tablicy znany ze wszystkich obozów koncentracyjnych zakładanych przez niemców: ARBEIT MACHT FREI. Niektórym zapewne po przeczytaniu tego napisu nasuwa się dwuwiersz, jakim podobno więźniowie w obozie w Oświęcimiu-Brzezince potajemnie odpowiadali na identyczny napis nad bramą wjazdową ("Arbeit macht frei/druch Kremmatorium nummer drei"). Scena, w której braliśmy udział rozgrywała się właśnie w tym miejscu. Pod 2 ścianami ustawieni byli statyści grający zwykłych więźniów obozu, my jako orkiestra staliśmy w kole na środku tego placu, a pośrodku orkiestry był dyrygent. Wśród orkiestry znajdowało się ok. 20 osób którzy uczestniczyli wcześniej w nagraniu utworu i 14 dla picu. Nie trudno zgadnąć, w której z tych części się znalazłem. Od bramy bocznej do części, która wydawała mi się blokiem damskim przejechał aktor w zielonym mundurze SS. Zaraz po tym Przejechał na koniu inny aktor przebrany za SS-mana, lecz pewnie był jednym z wyżej postawionych w tej jednostce. Zatrzymał się i zszedł z konia w połowie długości pierwszego odcinka statystów grających więźniów i podszedł do jedynego, który nie miał czapki. Nie słyszałem, co do niego powiedział, ale wyciągnął pistolet i "zastrzelił" statystę stojącego obok. Cały szereg wg wizji reżyserki miał się wystraszyć na dźwięk huku wystrzału. Kazał jakiemuś zapewne niższemu rangą SS-manowi zabrać czapkę trupowi i oddać ją temu bez czapki, co tamten bez zastanowienia wykonał. Następnie z powrotem wsiadł na konia i objeżdżając konno dookoła orkiestrę odjechał do bramy, z której się pojawił. Cały czas udawaliśmy, że gramy "Eine kleine Nachtmusik", ale już zupełnie prawdziwe było to, że staliśmy w błocie po kostki i w przewiewnych ubraniach na zimnie. Ciekawostką jest, że podczas pierwszej próby tej sceny aktor grający konnego SS-mana przystawił statyście grającemu trupa pistolet bezpośrednio do czoła (był to pistolet teatralny, czyli na kapiszony, ale powinien się znaleźć ok. 2cm od "ostrzeliwanego" obiektu), i za sprawą siły odrzutu ten człowiek został skaleczony lufą w czoło. Niby nic wielkiego, ale takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, i aktor lub technik, który dawał mu ten pistolet mogli przewidzieć, że może się stać coś takiego. Podejrzewam, że jednak zostało mu to wynagrodzone, bo wyglądał co najmniej głupio. Później już aktor został poinformowany, żeby nie przykładać mu tej lufy do czoła. Podczas jedzenia byliśmy też świadkami (przez okno) jak przez wspomnianą już przeze mnie główną bramę żołnierze przeprowadzali grupkę więźniów - szli na kolanach przez błoto. Po kilkunastu próbach, wypłacie 150zł na głowę i rozliczeniu z Darkiem za paliwo wróciliśmy do Wołomina ok. godziny 16.00.
Dziś są urodziny mojej babci (6.03.2010). Oczywiście, życzyłem jej wszystkiego najlepszego, przyszedłem z kwiatkiem itp, ale jakoże jest to deczko nudna rodzinna impreza z siostrą cioteczną Agniechą stwierdziliśmy, że pójdziemy na piwo. W zasadzie to pójdziemy we dwoje, a tylko ja będę pił, no ale cóż, jak tam sobie woli. Agnieszka powiedziała mi, że jej koleżanka z klasy z gimnazjum ma wystawę swoich prac w Rybie (dla niewtajemniczonych - bar w Wołominie). Gotyckie klimaty co prawda są mi raczej obce, ale generalnie dziewczyna jest spoko i przyznać trzeba, że dość utalentowana. Nie przebadam jej skali głosu na chwilę obecną (raczej skłania się ku sopranowi) ale rysuje świetnie. Polecam kilka obrazków z DeviantART. I kilka przykładów (wszystkie pochodzą z jej profilu na DeviantART):
Polecam przejrzeć wszystkie obrazki. Ponoć jeszcze około tygodnia ta wystawa ma tam wisieć, ale nie ma tam nawet 1/2 tych prac co na DeviantART. Ale jakiś inny klimat w Rybie jest jak tam te potworki wiszą :)
Blog ten jest tworzony w celu własnego użytku, i nie życzę sobie, aby obce osoby tu zaglądały. Pod pojęciem "własny użytek" mam na myśli, iż oprócz tego, że będę na niego wrzucał różne rzeczy głównie po to, aby ich nie zgubić, to również chcę sporą część z nich publikować moim znajomym, którzy niekoniecznie mają konta w usługach google. Może się zdażyć, że będą się tu pojawiały słowa, których niektórzy ludzie nie zrozumieją (np. partytura, artroskopia, rekurencja, rezystor, i inne. Jeśli nie rozumiesz ani jednego z tych słów, nie masz po co tu zaglądać). Niektórzy mogą nie wiedzieć, ale słowo "preludium" oznacza wstęp.