poniedziałek, 8 marca 2010

"Ukryci"

W sobotę (6.03.2010) dostałem informację od żony mojego dyrygenta, iż potrzeba statystów do filmu. Na początku nie dostałem zbyt wielu informacji, dowiedziałem się tylko o tym, że w niedzielę trzeba się stawić o 7.30 w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych na Chełmskiej w Warszawie, co mi się niezbyt spodobało, gdyż zamierzałem z ojcem pojechać na Wolumen, lecz ostatecznie zdecydowałem się iść na plan filmowy. Przy dalszych uzgodnieniach dowiedziałem się, że mamy z paroma osobami z chóru grać jakiś zespół. Trochę mnie to rozbawiło, ponieważ odkąd w trzeciej klasie szkoły podstawowej na lekcjach muzyki uczyłem się grać na flecie i z niesamowitą wręcz radością odstawiłem ten instrument nie zrobiłem kompletnie nic by rozwijać się w kierunku jakiegokolwiek innego sprzętu grającego i obecnie nie umiem grać na niczym. Na szczęście okazało się, że nie będą to nagrania dźwiękowe, tylko teatrzyk no nagranego już utworu.
Wybraliśmy się tam składem z chóru: ja i Darek z basów oraz Marcin i p. Janusz z tenorów, pojechaliśmy Darka samochodem.
Przez pierwszych kilka minut mieliśmy problemy żeby w ogóle wejść na teren wytwórni, jednak po przeczytaniu 1 ogłoszenia i przypadkowym spotkaniu 1 wprawionego już statysty znaleźliśmy wejście. Udaliśmy się do budynku nr. 19, gdzie zastaliśmy skromny (na zewnątrz, o 7.20) tłum ludzi, i po konsultacji z dziewczyną z agencji castingowej weszliśmy do środka budynku. Tam to już łeb na łbie. Przy samym wejściu stał gościu z listą, którą można byłoby nazwać "spisem powszechnym statystów", i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu nie miał nas na liście. Później dopiero wyszło, że mamy odstawiać nie zespół, co orkiestrę, i to nie on organizował naszą obecność. Trochę dalej, w windzie towarowej stała kobieta która rozdawała buty. Jako posiadacz rozmiaru 46 nie ucieszyłem jej tą wiadomością i od razu dała mi drewniane chodaki. Jako jedyny z całej naszej czwórki nie miałem normalnego krytego obuwia. Później zostaliśmy wysłani priorytetowo na 1 piętro po ubrania. Tam również zostaliśmy obsłużeni poza standardową kolejką. Musieliśmy się tam przebrać, dostaliśmy foliowe worki na swoje ubrania zamiast walizek, następnie zdecydowaliśmy, że jak mamy swój samochód to nie będziemy zdawać się na przechowalnię i autokary wytwórni, bo okazać się może, że komuś coś ukradną (fakt, że nie słyszeliśmy o takich przypadkach, ale też nie chcieliśmy być pierwsi, biorąc pod uwagę, że było dość sporo statystów nie zatrudnionych na co dzień w tym miejscu) więc dostaliśmy mapkę z opisanym dojazdem na plan zdjęciowy.
Będąc już przebrani czekaliśmy tam na rekwizyty, czyli instrumenty: Darkowi się poszcześciło, i dostał waltornię od razu jak tylko się zgłosił, natomiast ja, p. Janusz i Marcin dostaliśmy odpowiednio rozkompletowany klarnet, skrzypce i bęben tuż przed wejściem. Zostaliśmy ucharakteryzowani na zaniedbanych, podorabiali nam odmrożenia na twarzach, podkrążone oczy, poobijania (np. Marcinowi limo pod okiem) i ubrudzenia. Widać je z resztą na tych zdjęciach.
Plan znajdował się w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego, dokładnie w koszarach Twierdzy Modlin - Wieży Tatarskiej, gdzie z tego co zauważyłem jest muzeum. Nie wydaje mi się jednak, aby był tam niemiecki lub ukraiński obóz koncentracyjny, choć nie wykluczam takiej możliwości. Niezaprzeczalnym faktem jednak jest, że na jednej ze ścian w koszarach był wywieszony gigantyczny napis na półokrągłej, wybrzuszonej do góry tablicy znany ze wszystkich obozów koncentracyjnych zakładanych przez niemców: ARBEIT MACHT FREI. Niektórym zapewne po przeczytaniu tego napisu nasuwa się dwuwiersz, jakim podobno więźniowie w obozie w Oświęcimiu-Brzezince potajemnie odpowiadali na identyczny napis nad bramą wjazdową ("Arbeit macht frei/druch Kremmatorium nummer drei").
Scena, w której braliśmy udział rozgrywała się właśnie w tym miejscu. Pod 2 ścianami ustawieni byli statyści grający zwykłych więźniów obozu, my jako orkiestra staliśmy w kole na środku tego placu, a pośrodku orkiestry był dyrygent. Wśród orkiestry znajdowało się ok. 20 osób którzy uczestniczyli wcześniej w nagraniu utworu i 14 dla picu. Nie trudno zgadnąć, w której z tych części się znalazłem. Od bramy bocznej do części, która wydawała mi się blokiem damskim przejechał aktor w zielonym mundurze SS. Zaraz po tym Przejechał na koniu inny aktor przebrany za SS-mana, lecz pewnie był jednym z wyżej postawionych w tej jednostce. Zatrzymał się i zszedł z konia w połowie długości pierwszego odcinka statystów grających więźniów i podszedł do jedynego, który nie miał czapki. Nie słyszałem, co do niego powiedział, ale wyciągnął pistolet i "zastrzelił" statystę stojącego obok. Cały szereg wg wizji reżyserki miał się wystraszyć na dźwięk huku wystrzału. Kazał jakiemuś zapewne niższemu rangą SS-manowi zabrać czapkę trupowi i oddać ją temu bez czapki, co tamten bez zastanowienia wykonał. Następnie z powrotem wsiadł na konia i objeżdżając konno dookoła orkiestrę odjechał do bramy, z której się pojawił.
Cały czas udawaliśmy, że gramy "Eine kleine Nachtmusik", ale już zupełnie prawdziwe było to, że staliśmy w błocie po kostki i w przewiewnych ubraniach na zimnie.
Ciekawostką jest, że podczas pierwszej próby tej sceny aktor grający konnego SS-mana przystawił statyście grającemu trupa pistolet bezpośrednio do czoła (był to pistolet teatralny, czyli na kapiszony, ale powinien się znaleźć ok. 2cm od "ostrzeliwanego" obiektu), i za sprawą siły odrzutu ten człowiek został skaleczony lufą w czoło. Niby nic wielkiego, ale takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, i aktor lub technik, który dawał mu ten pistolet mogli przewidzieć, że może się stać coś takiego. Podejrzewam, że jednak zostało mu to wynagrodzone, bo wyglądał co najmniej głupio. Później już aktor został poinformowany, żeby nie przykładać mu tej lufy do czoła.
Podczas jedzenia byliśmy też świadkami (przez okno) jak przez wspomnianą już przeze mnie główną bramę żołnierze przeprowadzali grupkę więźniów - szli na kolanach przez błoto.
Po kilkunastu próbach, wypłacie 150zł na głowę i rozliczeniu z Darkiem za paliwo wróciliśmy do Wołomina ok. godziny 16.00.

2 komentarze:

, pisze...

wciąż mnie bolą plecy od tego kotła! miałeś wysłać zdj do odszumienia ;]

Marcepan

Unknown pisze...

a co, nie doszły, czy wyszły tak zajebiście, że nie miałeś czego retuszować?:P wysyłałem dziś jak w pracy byłem