Jakoś tak się dziwnie złożyło, że wczoraj, czyli we wtorek, miałem jechać na szkolenie związane z nową pracą, a że miałem jeszcze odwołać się od mandatu wystawionego przez kanara w piątek w pociągu (jechałem na bilecie ulgowym, a zapomniałem legitki) musiałem wyjechać trochę wcześniej i pojechać na dworzec wschodni, by to osiągnąć (w końcu lepiej zapłacić 13zł aniżeli 150...). Było to powodem mojego wcześniejszego wyjścia z pracy ze szpitala. Tak więc ewakuowałem się ok. godziny 13.00 czy coś koło tego, poleciałem do domu, napiłem się, wykąpałem, opakowałem w garnitur,
dwa razy sprawdziłem, czy mam legitkę i udałem się do kiosku po bilet ZTM.
Skasowałem go oczywiście, i choć chciałem pojechać bezpośrednio na wschodni z mojej stacji, to okazało się, że nie jest to jednak możliwe. No cóż, mówi się "trudno" i żyje się dalej.
Wsiadłem w pociąg na wileniak, gdzie aby znaleźć miejsce siedzące, by ustawić się wygodnie z netbookiem musiałem wydać 6zł w mac'u (cheeseburger + mała fanta to nic wielkiego, poza tym, że byłem głodny, a te fast-foody są tak zaprogramowane, by pobudzać apetyt). Dowiedziałem się, że
da się tam dojechać linią Z-2, która to niegdyś podczas remontu mostu była mi dojazdem do szkoły. Niby fajnie, ale ta linia ma 2 przystanki pod wileńskim, a ja oczywiście musiałem znaleźć na początku ten niewłaściwy. Straciłem trochę czasu, ale miałem go na szczęście wystarczający margines, by mi to nie przeszkadzało (zawsze tak robię, jak jadę gdzieś po raz pierwszy - lepiej być za wcześnie, niż za późno). Pani w okienku "Windykacje" przy kasach prawie bez słowa obsłużyła mnie dość szybko (możliwe, że coś mówiła, ale przez tę szybę nic kurwa nie słychać!) i w miarę bezboleśnie. Potem doceniłem wiedzę, jaką zdobyłem podczas dojazdu w to miejsce.
Udałem się następnie z powrotem pod dw. Wileński i dojechałem do metra, którym udałem się na Wilanowską. Niedaleko tej stacji znajduje się siedziba firmy OVB Allfinanz, w której mam obecnie szkolenia aby zostać jej pracownikiem. Treść szkolenia pozostawię dla siebie, ale pochwalić się wypada, co się stało w siedzibie po jego zakończeniu. Mianowicie chodzi mi o spotkanie z wszystkimi pracownikami, i obecnymi, i dopiero zamierzonymi (jak np. ja) tej placówki, celem podsumowania miesiąca i dotychczasowego szkolenia. Dla mnie najważniejszym podpunktem było wymienienie osób, które już podczas szkolenia zaczęły coś robić w kierunku pracy w tym przedsiębiorstwie, gdyż zostali oni nagrodzeni firmowymi breloczkami, których ponoć w żaden inny sposób zdobyć się nie da. Ja takowy dostałem :)
Następnie pojechałem z jednym z kolegów do innego koleżki z uczelni, pogadać, zapalić, i jak się później okazało pomóc mu w przeprowadzce z jednej stancji na drugą. Moja pomoc co prawda była skromna, bo pilnowałem tylko otwartego samochodu, ale flaszka się należy! Niestety, aby zmieścić jego pokój w VW Golfie, kierowcę i jego samego, trzeba było składać tylną kanapę, więc ja już musiałem wracać komunikacją miejską. Dałem sobie radę bardzo dobrze, gdyż zauważyłem, że jeden z przystanków pierwszego tramwaju, w który wsiadłem, pokrywał się z trasą wspomnianego Z-2, więc dojechałem do niego, i dojechałem sobie spokojnie na wileński. Sam myślałem, że zejdzie mi się z tym dłużej. Do domu wróciłem oczywiście pociągiem, co dziwne, znalazłem nawet miejsce siedzące w jednojednostkowym składzie na Małkinię (i z nikim się nie biłem).
I jak na ironię, najciekawsze rzeczy działy się w moim miejscu pracy na chwilę po moim wyjściu.
Gdzieś niedaleko cmentarza w Kobyłce
ktoś zaczął strzelać, w skutek czego mieliśmy dwóch nowych pacjentów. Fajna fura ich przywiozła: biały Lexus (choruję na GS300). Artykuł, który podrzuciłem, nie jest niestety zgodny z prawdą:
- Rany nie dotyczyły barku i uda, tylko klatki piersiowej i brzucha
- Sprawca wg artykułu został zatrzymany "nieopodal szpitala", a miało to miejsce na parkingu już za szlabanem, tuż pod samym głównym wejściem
Szkoda po trochu, że tego nie widziałem, ale podobno akcja była jak z filmu kryminalnego: Podjeżdża zajebista fura, zaraz do niej podbiega trzech policjantów, wyciągają z niej dwóch typów i aresztują. - polskie kino wymięka.
Ech, na tym terenie to chyba zawsze będą się strzelali. Większość Wołominiaków pamięta zapewne, jak ś.p. Gruszczyński powystrzelał połowę rodzeństwa Czajewiczów kilka lat temu. To była obława! Na co drugim skrzyżowaniu uzbrojony w kałasznikowy patrol minimum dwóch policjantów, pod Carrefourem (jeszcze wtedy stał) autobus policji i dwa vany z uzbrojeniem o godz. 7.00... a i tak kradli.