poniedziałek, 19 listopada 2012

Chomikuj.pl

Ściągając terabajty danych z sieci, zwłaszcza filmy i muzykę z Chomikuj.pl zauważyłem ciekawy wpis w jednym z opisów profili.
"Zgodnie z polskim prawem ściągnięte pliki posiadające prawa autorskie można przechowywać na dysku przez 24h. Administrator tego chomika nie odpowiada za znajdujące się tu pliki. Jeśli chcesz pobrać pliki musisz po 24h (od momentu pobrania ich na dysk) skasować je ze swojego komputera. Autor chomika nie ponosi żadnej odpowiedzialności za niezgodne z prawem wykorzystywanie zasobów znajdujących się na tej stronie."
Brzmi to trochę żartobliwie, gdyż mając na uwadze Polską mentalność i tak wszyscy to oleją, ale wypadało wkleić, coby się pajace od ACTA i innych podobnych debilizmów nie pruli. Tak dla świętego spokoju umysłu i duszy. Biorąc rzecz jeszcze trochę poważniej: nie widzę nic złego w kupowaniu płyt CD, DVD i BD, gdyż uważam, że jeśli ktoś robi coś, co mi się podoba, to należą mu się za to ode mnie pieniądze. Szkoda tylko, że takie persony jak np. Kazik Staszewski (za muzykę - pełen szacun, ale to inny wątek) życzą sobie chore kwoty za wejściówki na swoje koncerty, albo inne przypadki krzyczące sobie 120zł za płytę CD. Komentarz zaczerpnąć pragnę z dowcipu (dlaczego nie ma Żydów-Cyganów-murzynów-gejów? No rzesz kurwa bez przesady).
p.s. Nie jestem rasistą ani nie mam innych dziwnych uprzedzeń ale niektóre z tych żartów są po prostu śmieszne.

piątek, 2 listopada 2012

Ho ho ho, jak dawno mnie tu nie było!

Ten blog nie ma zbyt wielu odbiorców, głównie dlatego, że nie ma on trafiać do mas, a jedynie do wąskiej grupy osób, w dodatku rzadko do niego zaglądam nawet ja. Ale przez ostatni rok całkiem sporo się zmieniło u mnie:
Najważniejszą zmianą było według mnie rzucenie palenia, dzięki czemu teraz mogę sobie jeździć na koncerty tu i ówdzie, przede wszystkim jednak w obrębie woj. Mazowieckiego - było tego już trochę (Limp Bizkit, Slayer, My Riot, Oedipus, Hunter, Jelonek, Linkin Park, The Prodigy, Mastodon, Garbage, Chassis, Nightwish, At the Lake, Korn, Luxtorpeda...)
Po drugie, moje i tak już szpetne nogi doznały jeszcze dodatkowej kontuzji, przez co krótkich spodni raczej nie założę przez najbliższych kilka lat...
Po trzecie, odszedłem z OVB, w Szpitalu pracuję nadal, ale cały czas kombinuję i szukam czegoć lepszego (jeśli ktoś ma jakieś propozycje - czekam).
Pozbyłem się Smerfa z pokoju, może nawet uda mi się w tym roku samemu wyeksportować się piętro w górę, muszę tylko wykombinować jakieś fajne meble, bo cała reszta już jest (czyli ściany, drzwi i zasięg Wi-Fi).
Sporo mniej udzielam się na mGSM.pl.
Cały czas staram się być na czasie z produktami bankowymi i inwestycyjnymi, jakoś tak mnie wkręciło to OVB, ciekawe, ile mi się ten bakcyl jeszcze utrzyma.
Coraz rzadziej siedzę w internecie na komputerze, chociażby dlatego, że nie noszę już laptopa do pracy, a ze stacjonarnym komputerem się pożegnałem. Czasem przeglądam newsy i pogodę na telefonie (Android to wygodna rzecz).
Zastanawiam się, jak usunąć to cholerne konto na facebooku. Wkurza mnie już tylko. Ludzie nie wiedzą widocznie, że Google+ w niczym mu nie ustępuje. No dobrze, FB jest słabiej spolszczony i przyznać trzeba, że ilością angielszczyzny w polszczyźnie wymiata wszystkie serwisy internetowe, jakich używałem kiedykolwiek.
Zamiar wyjechania do Austrii cały czas jest zamiarem.
Dziewczyny jak nie miałem, tak dalej nie mam, żaden poważny związek się nie przewinął w tym czasie.
Pozwolę sobie utrzymać w tajemnicy sytuację rodzinną, podsumuję jedynie, że bywało lepiej.
Odspołeczniłem się trochę przez ostatnich kilka tygodni, za niedługo wrócę do swojego stałego wszędobylstwa i wkurwiania ludzi dookoła. Żebyście nie zapomnieli, HAHA!
Założyłem dodatkowe konto w innym banku, gdzie nawet mam z tego jakieś niewielkie zyski. Cashback to jednak dobra rzecz. A na tym się nie skończy.
Przekolczykowałem sobie brew i zapuszczam włosy :)
Nauki nie wznawiałem, odnoszę wrażenie, że nie stać mnie na to jak na razie.
Na próby chóru nie wróciłem, pomimo, że nawet mi się chciało, to inne zajęcia mi przeszkodziły w tym szczytnym celu, jak np. Dart. O, właśnie, to jest mój sport!
Poza tym, to właściwie nic się nie dzieje, siedzę w swoim gabinecie w Szpitalu, czasem coś mi zagra, czasem jakiś zbłąkany pacjent wejdzie i zostanie stamtąd wygoniony coby nie przeszkadzał mi w pracy.
Tak więc, z tego kipiszu zdań, równoważników zdań i akapitów składających się z nich właśnie możecie droga publiczności wywnioskować, jak mi się powodzi. Numer telefonu pozostaje bez zmian, to wiedzą pewnie nawet ludzie, którzy nie wiedzą o istnieniu tego bloga, ale na wszelaki wypadek wspomniałem o tym.
Dobranoc!

środa, 15 czerwca 2011

Wtorek, 14.

Jakoś tak się dziwnie złożyło, że wczoraj, czyli we wtorek, miałem jechać na szkolenie związane z nową pracą, a że miałem jeszcze odwołać się od mandatu wystawionego przez kanara w piątek w pociągu (jechałem na bilecie ulgowym, a zapomniałem legitki) musiałem wyjechać trochę wcześniej i pojechać na dworzec wschodni, by to osiągnąć (w końcu lepiej zapłacić 13zł aniżeli 150...). Było to powodem mojego wcześniejszego wyjścia z pracy ze szpitala. Tak więc ewakuowałem się ok. godziny 13.00 czy coś koło tego, poleciałem do domu, napiłem się, wykąpałem, opakowałem w garnitur, dwa razy sprawdziłem, czy mam legitkę i udałem się do kiosku po bilet ZTM.
Skasowałem go oczywiście, i choć chciałem pojechać bezpośrednio na wschodni z mojej stacji, to okazało się, że nie jest to jednak możliwe. No cóż, mówi się "trudno" i żyje się dalej.
Wsiadłem w pociąg na wileniak, gdzie aby znaleźć miejsce siedzące, by ustawić się wygodnie z netbookiem musiałem wydać 6zł w mac'u (cheeseburger + mała fanta to nic wielkiego, poza tym, że byłem głodny, a te fast-foody są tak zaprogramowane, by pobudzać apetyt). Dowiedziałem się, że da się tam dojechać linią Z-2, która to niegdyś podczas remontu mostu była mi dojazdem do szkoły. Niby fajnie, ale ta linia ma 2 przystanki pod wileńskim, a ja oczywiście musiałem znaleźć na początku ten niewłaściwy. Straciłem trochę czasu, ale miałem go na szczęście wystarczający margines, by mi to nie przeszkadzało (zawsze tak robię, jak jadę gdzieś po raz pierwszy - lepiej być za wcześnie, niż za późno). Pani w okienku "Windykacje" przy kasach prawie bez słowa obsłużyła mnie dość szybko (możliwe, że coś mówiła, ale przez tę szybę nic kurwa nie słychać!) i w miarę bezboleśnie. Potem doceniłem wiedzę, jaką zdobyłem podczas dojazdu w to miejsce.
Udałem się następnie z powrotem pod dw. Wileński i dojechałem do metra, którym udałem się na Wilanowską. Niedaleko tej stacji znajduje się siedziba firmy OVB Allfinanz, w której mam obecnie szkolenia aby zostać jej pracownikiem. Treść szkolenia pozostawię dla siebie, ale pochwalić się wypada, co się stało w siedzibie po jego zakończeniu. Mianowicie chodzi mi o spotkanie z wszystkimi pracownikami, i obecnymi, i dopiero zamierzonymi (jak np. ja) tej placówki, celem podsumowania miesiąca i dotychczasowego szkolenia. Dla mnie najważniejszym podpunktem było wymienienie osób, które już podczas szkolenia zaczęły coś robić w kierunku pracy w tym przedsiębiorstwie, gdyż zostali oni nagrodzeni firmowymi breloczkami, których ponoć w żaden inny sposób zdobyć się nie da. Ja takowy dostałem :)
Następnie pojechałem z jednym z kolegów do innego koleżki z uczelni, pogadać, zapalić, i jak się później okazało pomóc mu w przeprowadzce z jednej stancji na drugą. Moja pomoc co prawda była skromna, bo pilnowałem tylko otwartego samochodu, ale flaszka się należy! Niestety, aby zmieścić jego pokój w VW Golfie, kierowcę i jego samego, trzeba było składać tylną kanapę, więc ja już musiałem wracać komunikacją miejską. Dałem sobie radę bardzo dobrze, gdyż zauważyłem, że jeden z przystanków pierwszego tramwaju, w który wsiadłem, pokrywał się z trasą wspomnianego Z-2, więc dojechałem do niego, i dojechałem sobie spokojnie na wileński. Sam myślałem, że zejdzie mi się z tym dłużej. Do domu wróciłem oczywiście pociągiem, co dziwne, znalazłem nawet miejsce siedzące w jednojednostkowym składzie na Małkinię (i z nikim się nie biłem).
I jak na ironię, najciekawsze rzeczy działy się w moim miejscu pracy na chwilę po moim wyjściu.
Gdzieś niedaleko cmentarza w Kobyłce ktoś zaczął strzelać, w skutek czego mieliśmy dwóch nowych pacjentów. Fajna fura ich przywiozła: biały Lexus (choruję na GS300). Artykuł, który podrzuciłem, nie jest niestety zgodny z prawdą:
  1. Rany nie dotyczyły barku i uda, tylko klatki piersiowej i brzucha
  2. Sprawca wg artykułu został zatrzymany "nieopodal szpitala", a miało to miejsce na parkingu już za szlabanem, tuż pod samym głównym wejściem
Szkoda po trochu, że tego nie widziałem, ale podobno akcja była jak z filmu kryminalnego: Podjeżdża zajebista fura, zaraz do niej podbiega trzech policjantów, wyciągają z niej dwóch typów i aresztują. - polskie kino wymięka.
Ech, na tym terenie to chyba zawsze będą się strzelali. Większość Wołominiaków pamięta zapewne, jak ś.p. Gruszczyński powystrzelał połowę rodzeństwa Czajewiczów kilka lat temu. To była obława! Na co drugim skrzyżowaniu uzbrojony w kałasznikowy patrol minimum dwóch policjantów, pod Carrefourem (jeszcze wtedy stał) autobus policji i dwa vany z uzbrojeniem o godz. 7.00... a i tak kradli.

środa, 4 maja 2011

Rozwiązanie Al-Kaidy?

Po 10 latach szukania listem gończym, poszukiwań przez wojska z różnych krajów, poświęcając życia tysięcy żołnierzy, w końcu udało się utłuc najgroźniejszego terrorystę współczesnych lat. Niczym piękna bajka tudzież film z happy-end'em - i bardzo dobrze. Dziwi mnie jedynie, że nie odezwał się w tej sprawie jeszcze żaden post-Al-Kaidowski ruch szaleńczo-terrorystyczny. Świadczyć to może o dwóch rzeczach:
  1. Osama jednak żyje
  2. "Ścięta głowa nie odrasta", czyli Al-Kaida została rozwiązana.
Osobiście wolałbym ten drugi wariant, ale lepiej poczekajmy jeszcze parę dni, a przekonamy się, czy może ktoś jeszcze nie zaczął czegoś planować. Miejmy się na baczności z dostarczaniem informacji przez media, a jeszcze ważniejsze: oczy wokół głowy po wyjściu z domu, bo nie wiadomo, co wariatowi strzeli do łba - a nóż któryś wpadnie z bombą do naszego metra?

czwartek, 28 kwietnia 2011

Książkotwarz

Serwisy społecznościowe są dla wielu internautów już oczywistością, a najpopularniejszym "społeczniakiem" (choć to brzydkie słowo i wielu uzna je za nieodpowiednie w tym miejscu) jest Facebook.
Do niedawna byłem nastawiony na anty do takich rzeczy: nigdy nie miałem konta na n-k, pierwsze konto na facebook'u skasowałem tego samego dnia, co je założyłem, a na goldenline nie miałem z kim pogadać. Jedynym takim serwisem, w który się kiedykolwiek wkręciłem, było grono, ale też mi się kiedyś znudziło, aż zapomniałem kiedyś hasła, i stwierdziłem, że nie ma sensu go sobie przypominać. Tak więc wielu moich dawnych znajomych uznało zapewne, że już dawno nie żyję, ale jednak...
Jakoś niedawno przekonałem się z powrotem do fb. Uważam, że może to być dobra metoda, by nie przeoczyć urodzin kogokolwiek ze znajomych, z niektórymi pogadać, itp. Zobaczymy, jak to się sprawdzi, bo już wiem, że żadngo forum tematycznego do wsparcia w dziedzinie elektroniki czy informatyki (co mnie interesuje do tej pory) tam nie znajdę.
Biorę jednak również pod uwagę to, że na komputerze w szkole nie zaloguję się do gg, bo zaraz jakiś pajac zapragnie poznać moje hasło. Niby jest webGadu, ale łatwiej się posługiwać fb, chociażby dlatego, że jest cały szereg telefonów z widgetami Facebook'a.
Nie do końca jeszcze rozumiem logikę niektórych rzeczy w tym serwisie, ale liczę na wsparcie coraz pokaźniejszej liczby znajomych na moim profilu :)

czwartek, 21 kwietnia 2011

Gównowpierdalacze

Moje przemyślenia dotyczące tego, co dzieje się wokół nas zmusiły mnie do stworzenia lapidarnego słowa, które zamieściłem w tytule tego posta.
Otóż mianem tzw. Gównowpierdalacza określam ludzi, którzy z uwagi na swoją sytuację finansową muszą obniżać swój poziom życia kupując np. Mniejsze racje żywnościowe dla członków rodziny, rezygnować z pewnych towarów lub usług... wyliczać tak mogę bez końca.
Problem, który chcę tutaj poruszyć nie tkwi jednak w danym istnieniu takich ludzi ani w tempie ich przyrastania, co w przyczynie ich egzystencji. Bez wątpienia podstawową przyczyną są pieniądze, ale człowiek, który coś sobą reprezentuje jest z reguły na tyle sprytny, żeby jakoś do nich dojść i tylko kwestią czasu jestx kiedy to się stanie.
Ostatnio jednak pojawia się jeszcze dodatkowy problem, jakim jest podniesienie cen niektórych produktów: chociażby słynna sprawa cukru po 5zł/kg. Człowiek, który zarabiał do tej pory ilość pieniędzy idealną do utrzymania rodziny i zagwarantowania im przyzwoitego bytu zostaje postawiony przed tym przykrym faktem dokonanym, że choć zarabia tyle samo, to ma mniej pieniędzy.
Winą za ten stan rzeczy obarczam rząd Donalda Tuska, który wprowadził 23% Vat na towary i usługi i wprowadził go w ogóle na książki.
Jakiś czas temu myślałem, że Bronisław Kolorowemu będzie lepszym prezydentem od Lecha Kaczyńskiego. Teraz wiem, że w następnych wyborach prędzej zagłosuję na PiS niż PO - po prostu lepiej sprawdzał się w praktyce, pomimo gorszego wizerunku i paru innych wad. Trzeba tylko nie dopuścić, by doszło do kolejnej kretyńskiej koalicji z partiami typu LPR czy Samoobrona.
Sam tego nie zrobię, lecz spójrzcie na to, "wielce rozwinięci, daleko posunięci" i zadajcie sami sobie pytanie:
Czy chcemy jeszcze mieszkać w tym kraju, który zdziera z obywatela maksymalną ilość pieniędzy, czy lepiej coś zmienić? A może się wyprowadzić?
Polecam cytaty z Józefa Piłsudskiego i kilka minut przemyśleń.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Szary post...

...opisujący zwykłą rzecz, jaką wiele razy wiele osób robiło.
Jak większość studentów mieszkających w Wołominie, tak i ja dojeżdżam do Warszawy do szkoły. Mniejsza już o samą szkołę. Przeważnie moja droga do szkoły zaczyna się o 6:30, lecz dziś zaczęła się o dwie minuty później, co poskutkowało widokiem odjeżdżającego pociągu z odległości 150m. Pociąg jadący oczywiście do Dworca Wileńskiego, prawdopodobnie jedynego na świecie kompleksu centrum handlowego ze stacją kolejową.
Jadąc zazwyczaj o 6:44 spod tzw. szubienicy (tj. ze stacji PKP Wołomin) docierałem do szkoły na Ursynowie w godzinę - metro okazuje się być bardzo dogodnym środkiem transportu. W dodatku, bardzo często trafiałem w pociągach znajomych z czasów liceum i gimnazjum.
Dziś jednak wyszło, jak wyszło, pospałem trochę dłużej, i skorzystałem z alternatywnej linii: do Warszawy Zachodniej. I w cale nie wyszedłem na tym dużo gorzej.
Przypomniałem sobie, że niegdyś ściągnąłem sobie na telefon mapę linii kolejowych okręgu warszawskiego - wsparcie 250kb obrazka okazało się wprost nieocenione w tej sytuacji. Ogólnie chwalę sobie możliwości mojej Motoroli, gdyż nieraz bezczynne minuty czekania uprzyjemniam sobie czytając na nim książki, o czym już wzmiankę nawet zrobiłem. Tak też było dziś w pociągu: "Ogród bestii" Jeffery'ego Deaver'a złagodził mój niepokój, że się zgubię (jak się później okazało - nieuzasadniony). Jadąc prawie pustym pociągiem ponad pół godziny przeczytałem ładny kawałek owego ebooka, kontrolując na każdej stacji, gdzie jestem i porównując to co jakiś czas z posiadaną mapą. Mijając Dworzec Wschodni wspomniałem, jak dwa lata temu odprowadzałem tam troje znajomych jadących na wczasy, którzy do ostatniej chwili namawiali mnie, bym pojechał z nimi. Gdy już dojechałem na Śródmieście, wyszedłem z odoru niewietrzonego i nieklimatyzowanego pociągu z zablokowanymi oknami w smród szczyn i nie wiadomo czego jeszcze na peronie, doszedłem do wniosku, że plugawe powietrze centrum najważniejszej metropolii w Polsce nie jest jeszcze takie najgorsze, a wręcz błogosławione.
Niedługo po wyjściu na powierzchnię pojawiła się u mnie potrzeba zapalenia papierosa, co też uczyniłem, i z tym towarzyszem prawie dotarłem do metra. Jak zwykle pod pałacem kultury trafia się palacz-sęp, ale tym razem trochę dziwny: dwóch, prawdopodobnie nie znających się ludzi rozmawiających (na szczęście w kulturalny sposób) o wyglądzie jednego z nich, mianowicie o podobieństwie do Macieja Miecznikowskiego. Faktycznie, trochę podobny, pomyślałem, i zapytany później o to nawet to powiedziałem, ale w sumie co mnie to obchodzi.
Choć nie korzystam z reguły ze stacji PKP Śródmieście, to bez problemu trafiłem do metra, gdzie pojawił się mój odwieczny problem dotyczący stacji Centrum: zjechałem na nie ten peron, co potrzeba (szkoda, że ta stacja nie jest tak zorganizowana jak wszystkie pozostałe). Eh... cóż, kolejny pociąg mi dziś uciekł, ale jestem przyzwyczajony, że tu mi się to zdarza. Jak widać umiem z tym żyć.
W metrze to już standard: dojechałem do stacji Stokłosy, skąd do mojej szkoły jest 150m. Gdy spojrzałem na budynek uczelni naszedł mnie odruch zerknięcia na zegarek. Była 8:10, czyli pierwszy wykład powinien się już zacząć. Jako że nie mam również pamięci do numerów sal, w których mam zajęcia napisałem po drodze sms do kolegi z zapytaniem właśnie o miejsce zajęć. Gdy dotarłem na salę, okazało się, że nie tylko ja przysnąłem... byłem dziesiątą osobą, wliczając w to profesora, który stwierdził, że lepiej poczekać, aż ktoś jeszcze dojdzie.
Moje spóźnienie było po prostu nieodczuwalne, poza tym, że sprawdziłem alternatywę trasy dojazdu do szkoły.