niedziela, 9 maja 2010

Paintball!

Och, jakże wielu fanów ma gra "Counter Strike"! Widać po prostu, że mało kto z tych graczy kiedykolwiek posunął się do tego, co ja z paroma znajomymi 2 maja 2010, czyli w niedzielę długiego weekendu.
Otóż doszły do mnie pogłoski, że jeden tzw. "znajomy znajomego" organizuje takie właśnie imprezy (tutaj link do jego strony). Stwierdziliśmy z ekipą Gabi, Dzięcioł, Szopen, Lukas i Maniek, że skoro jest taka okazja, to czemu nie, i rzuciliśmy się na Poświętne postrzelać sobie.
Na miejsce dotarliśmy ok. godziny 12:00, może odrobinę wcześniej, i zastaliśmy tam szefa imprezy, całe rodzeństwo Szopena i przeciwną drużynę, która z uwagi na swoją liczebność musiała oddać nam jednego ze swoich. Na wstępie Tomek "Kowal" porozdawał nam maski, kombinezony, rękawice i kamizelki-ochraniacze. Jak odebraliśmy to od niego z samochodu poszliśmy do budynku, w którym było wydzielone jedno pomieszczenie na tzw. szatnię, i tam się w to wszystko ubraliśmy. Nie zmienialiśmy ubrań na kombinezony; doszliśmy do wniosku, że im grubiej każdy z nas będzie ubrany, tym mniej będzie go bolało, jak oberwie kulką (sprawdziło się), lecz niestety nie przewidzieliśmy jednej rzeczy: temperatury pod tymi warstwami. Gorąco i pot zaczęły nam dokuczać już po pierwszym scenariuszu, a ja tym większy błąd zrobiłem, że założyłem kamizelkę pod kombinezon i bluzę (na szczęście była to bluza, której na ogół używam tylko do pracy w ogrodzie, więc nie było mi szkoda, poza tym, dzięki temu wyróżniam się na zdjęciach). Oprócz tego, wpadł mi przed wyjazdem jeden jeszcze pomysł: Z racji tego, iż nie mieliśmy zapewnionych hełmów ani niczego takiego, postanowiłem pod kapturem mieć założoną tył-na-przód czapkę z daszkiem. Tą metodą miałem zapewnioną ochronę karku przed kulkami i czapka sama w sobie amortyzowała część siły uderzeniowej od kulki. Mi się to nie przydało, ale komu innemu, o ile dobrze pamiętam, owszem tak.
Następnie zaszliśmy jeszcze raz w okolice samochodu, który to później stanowił granicę tzw. "zielonej strefy", po markery (karabinki) i z powrotem do budynku po kulki.
Po przyodzianiu tego, co dostaliśmy wyszliśmy na dwór, gdzie szef imprezy (znaczy Kowal) dał nam krótki wykład, jak grać aby nie zrobić sobie ani nikomu innemu krzywdy. Tak więc wysnułem z tego kilka wniosków:
  1. Jeśli nie toczy się gra lub skończył się czas gry i jest przerwa to wszyscy muszą mieć zabezpieczone markery.
  2. Jeśli trafiono Cię podczas gry to musisz zabezpieczyć marker, rękę w której go trzymasz podnieść do góry, a drugą położyć na głowie, i w tej pozycji opuszczasz pole gry. Jest to informacja dla pozostałych graczy, że Cię trafiono, a jednocześnie stanowi ochronę twojego tyłu głowy przed zbłąkaną kulą (lepiej, żeby dostała nią twoja rękawica niż głowa).
  3. Jeśli widzisz jakiś problem, typu ktoś krwawi, albo boli Cię coś tak, że chcesz zejść z pola gry, to musisz wydrzeć się na cały głos "Przerwać ogień". Pozostali gracze mają wtedy zaprzestać gry (coś jakby funkcja "Pause" w konsolach). Tak samo i ty musisz się do tego stosować. Jeśli słyszysz takie hasło rzucone przez innego gracza należy przekazać je innym graczom, którzy mogli go nie słyszeć. Zmiesza się wtedy prawdopodobieństwo, że osobie już i tak rannej stanie się jakaś dodatkowa krzywda.
  4. Pod żadnym pozorem nie zdejmuj maski ani innych ochraniaczy na polu gry.
  5. Grać fair - trafiony gracz zabezpiecza marker i schodzi spokojnie do zielonej strefy, a nie wyciera plamę z kulki na kombinezonie i gra dalej.
  6. Nie wyżywaj się ani nie złość specjalnie na osobie, która Cię trafiła. Przecież na tym ta gra polega, by do siebie strzelać.
Tak więc mając już podstawową wiedzę o tej grze zostaliśmy poinformowani, jak odbezpieczyć i zabezpieczyć marker, jak postępować w razie zacięcia się mechanizmu itp.. Dostaliśmy też informację, jakie powinno być ciśnienie w zbiornikach ze sprężonym powietrzem: powinno się mieścić w granicach między 1,5-2 atmosfery. Jest to ciśnienie, przy którym trudno tą kulką zrobić komuś krzywdę większą niż siniak czy coś takiego (na skali ciśnieniomierza max to było 8 atmosfer, ale zabawa na takim poziomie jest już na tyle niebezpieczna, że lepiej nie osiągać tej wartości).
Pierwszy scenariusz, jaki mieliśmy to było "zdobywanie twierdzy". Polega to na tym, że jedna drużyna obiera pozycje w budynku tak, by możliwie skutecznie go bronić przed drugą, a ta druga właśnie ma za zadanie wytępić z niego pierwszą. My budynku nie daliśmy rady zdobyć, ale jak zamieniliśmy się stronami to też nas nie zdjęli wszystkich ze środka. Nie wątpię, że część tej zasługi stanowi moje i Mańka dobre ustawienie w największej z sal, gdzie nie wpuściliśmy przeciwników nawet na pół długości lufy. Trudno mi mówić, jak sobie radzili pozostali nasi, bo nie było mnie z nimi, ale mnie nie trafiono wtedy ani razu, a ilu przeciwników ja trafiłem nie jestem pewien.
Następnym scenariuszem była "Obrona VIP'a". Jak my broniliśmy swojego, przeciwnicy dość szybko się nas pozbywali, lecz bohaterem drużyny okazał się Dzięcioł: w momencie, gdy został sam z VIP'em i chyba 5 czy 6 przeciwnikami nie dopuszczał ich do niego przez dobre 10min, trafił kilku z nich, po czym w końcu wymiękł. I tak nieźle się spisał. Niestety, drużyna przeciwna była w stanie wyprowadzić swojego VIP'a z budynku do zielonej strefy. Cóż, sami nam z resztą mówili, że już wcześniej w to grali.
Trzeci scenariusz to "Poszukiwanie walizki". Obie drużyny miały wejść jednocześnie do budynku z dwóch jego stron i znaleźć ukrytą w nim walizkę. Dla utrudnienia przed rozpoczęciem gry Kowal narobił tam dymu, w którym mało co było widać. Okazało się, że schował ją tak dobrze, że sam musiał się po nią wybrać.
Jako czwarty wariant było "Zdobywanie flag". Motyw podobny do walizki, ale zaczął się jak przewiało już większość tego całego dymu. W budynku ukryto 5 flag, i wygrywała ta drużyna, która w wyznaczonym czasie gry przyniosła ich więcej. Dzięcioł wykazał się po raz drugi i przyniósł 1. Dwie flagi przynieśli przeciwnicy, więc znów dostaliśmy po dupie.
Piąta gra polegała na tym, że każda z drużyn miała własną bazę, w której była flaga. Zadaniem każdej z drużyn było przejęcie flagi z bazy przeciwników i przeniesienie jej na teren swojej bazy. Też nas pocisnęli.
Podczas szóstej gry straciłem wątpliwości, że przeciwnicy nie byli wobec nas uczciwi. Gra polegała na wystrzelaniu się do ostatniego żołnierza, na zewnątrz budynku. Obrałem wspaniałą miejscówkę z tyłu budynku, we wgłębieniu z zamkniętymi drzwiami. Jak stałem oparty o drzwi i nie wychylałem kończyn, markera ani głowy było mnie widać z obu stron budynku, lecz trafić się mnie nie dało: kulki albo przelatywały mi o milimetry przed goglami maski, albo rozbijały się o ścianę. Miejsce było o tyle zajebiste, że o ile się nie wychylałem, to przeciwnicy mogli inwestować we mnie setki kulek, i ani jedną nie trafić, widząc mnie przy tym wręcz jak na dłoni. Jednak jak tylko zobaczyłem jakąś postać nie oznaczoną tak jak moja drużyna podejmowałem ryzyko i ładowałem w niego kulkami dopóki nie zobaczyłem, że się któraś rozbiła albo po prostu zdążył się schować. Dzięcioł i Lukas biegali po krzakach kawałek dalej i mówili mi, na jakiej wysokości będą wychylać się markery. Co najmniej 1 udało mi się trafić w markera, ale jak się schował to go wytarł i strzelał do mnie dalej - można się wkurzyć, co? w końcu Lukas musiał polecieć w inne miejsce, a i mnie znudziło takie prawie bezczynne stanie i ciskanie pod tymi drzwiami, i ruszyłem się spod nich, dając się błyskawicznie trafić. Ja jednak nie wycierałem plam i zszedłem grzecznie do zielonej strefy.
Ostatnia gra tego dnia to była powtórka z rozrywki - broniliśmy budynku. Razem z Szopenem zajęliśmy dobrze ukryte miejsca na ostatniej hali i tylko pilnowaliśmy, kiedy ktoś pojawi się w drzwiach. Sądząc po odgłosach zza drzwi, mianowicie po krzyku "Kurwa!" zaraz po tym, jak jeden z przeciwników otworzył świeżo zamknięte pewnie nawet przez siebie drzwi spodziewam się, że strzelając na ślepo trafiłem kogoś w miejsce, którego ochraniacz nie zasłaniał. Następnie kilka krótkich wymian ognia, podczas których Szopena trafiono (nie wiem nawet gdzie, nie wnikałem), aż w końcu sam dostałem pod rząd 3 kulki w czubek kaptura: czerwoną, różową i zieloną, od których kaptur spadł mi z głowy. Wtedy już grzecznie zszedłem do zielonej strefy.
Po rozliczeniu wypiliśmy jeszcze po piwie (ci, co nie prowadzili samochodów oczywiście) i ruszyliśmy do domów. Podsumowując, wypad się udał i to bardzo, zapłaciłem 80zł za 400 kulek i wypożyczenie sprzętu, a bawiłem się z tym całym ludem ok. 5 godzin. Jednym słowem - polecam :)

Brak komentarzy: